FILM

U Pana Boga w ogródku (2007)

Pressbook

„Prowincja jest duchowo samowystarczalna i nie potrzebuje wielkiego świata” pisała w pamiętnikach Maria Dąbrowska. To stwierdzenie wziął za motto do swojej komedii z 1998 roku „U Pana Boga za piecem” Jacek Bromski.

Film odniósł ogromny sukces, zdobył 7 nagród na XXIII Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, m.in. za scenariusz i reżyserię, a także nagrodę najważniejszą – Złotego Klakiera od publiczności.

W swoim pierwszym filmie o mieszkańcach Królowego Mostu reżyser naszkicował portret wsi na Kresach Wschodnich, gdzie tradycja i dawne wartości tworzą zabawny melanż z nowym stylem bycia. Przekonywał, że kresowa społeczność broni się przed zawirowaniami współczesności i chroni swoje prowincjonalizmy.

Po blisko 10 latach Jacek Bromski powraca do Królowego Mostu z filmem „U Pana Boga w ogródku”.

Przez te lata w Królowym Moście niewiele się zmieniło. To wciąż to samo miasteczko z kościelną wieżą górującą nad okolicą i złotą kopułą cerkwi, z charyzmatycznym proboszczem i posłusznymi parafianami. To świat, w którym czas niemal się zatrzymał.

W filmie „U Pana Boga w ogródku” powracają ci sami bohaterowie - miejscowy komendant policji i ksiądz proboszcz, który ma niemal całkowitą władzę nad duszami parafian. Jest i organista Witek, dziś już stateczny mąż i ojciec czwórki dzieci.

Pojawiają się też nowe postaci. Do Królowego Mostu trafiają najgorszy absolwent szkoły policyjnej i świadek koronny, któremu trzeba zapewnić ochronę.

Jak mówi reżyser „W drugiej części prowincja jest lepszym odzwierciedleniem tego wielkiego chaotycznego świata, w którym wszystko widać lepiej. Widać jak na dłoni kto jest dobry, a kto zły. Z tym, że nie ma tu naprawdę złych ludzi. Występują różne cechy ludzkie, zarówno dobre i złe, którym się przyglądamy, ale z akceptacją człowieka, ze wszystkimi jego aspektami.”

Aspirant Marian Cielęcki (Wojciech Solarz), najgorszy na roku absolwent szkoły policyjnej, dostaje przydział do Królowego Mostu. Miasteczko jest tak spokojne, że nawet on powinien sobie tam poradzić. Pełne zadupie, full prowincja, zero życia, nic tylko lasy i pola…

Nowy przełożony Cielęckiego – dobrze znany z poprzedniego filmu komendant (Andrzej Beya – Zaborski) – nie ma jednak głowy do zajmowania się aspirantem. W Królowym Moście zjawiają się funkcjonariusze CBŚ i w wynajętej willi instalują Jerzego Bociana (Emilian Kamiński), prawdziwe nazwisko Józef Czapla pseudonim Żuraw. Bocian vel Czapla vel Żuraw jest świadkiem koronnym w procesie mafii z Milanówka i w ramach programu ochrony świadków zmieniono mu tożsamość i adres. Wkrótce podgolonego, rozbijającego się po pijaku terenówką Bociana odwiedzi ksiądz proboszcz (Krzysztof Dzierma). Będzie chciał poznać nowego parafianina…

Jakby tego było mało, komendanta zaprzątają jeszcze inne sprawy. A to biznesmen z Włoch chce stawiać w miasteczku supermarket, a to ojciec komendanta, stary ogniomistrz co i rusz wspina się na wieżę i trzeba go stamtąd ściągać przy pomocy strażaków i biustu bufetowej Struzikowej. Problemów dostarcza mu też córka Luśka. Komendant szuka jej męża. A nie jest to łatwe, bo córka urodziwa, ale dziecko ma. Dlatego każdemu zatrzymanemu, nawet za najdrobniejsze przewinienie musi się uważnie przyjrzeć, bo może się na zięcia nada….

Reżyser mówi o:

KONTYNUACJI „U PANA BOGA ZA PIECEM”

„U Pana Boga za piecem” to był niemal eksperyment. Wcześniej nie było podobnego filmu. Prowincja, nieznani aktorzy, podlaski dialekt, małe miasteczko jako kolebka konserwatywnych wartości. Nie wiedzieliśmy na ile to będzie nośne, atrakcyjne dla widza. Penetrowaliśmy nowe tereny filmowe. Robiliśmy to trochę po omacku, zdani na instynkt. Chcieliśmy zrobić komedię dla ludzi, film z założenia popularny. Ale chcieliśmy też przenieść na ekran magię Podlasia, a na takie zabiegi nie ma w kinie gotowej recepty.

Okazało się, że widzowie polubili naszych bohaterów, do tego stopnia, że przez ostatnie lata byłem zasypywany prośbami o dalszy ciąg. Wzbraniałem się długo, bo z reguły jestem temu przeciwny. Zwykle sequel jest gorszy od pierwszego filmu. Zacząłem myśleć o tym projekcie dopiero, kiedy byłem pewny, że ta potrzeba jest we mnie autentyczna.

Do tego okazało się, że „U Pana Boga za Piecem” inspiruje moich kolegów - filmowców. Powstało kilka tytułów, których twórcy przyznawali, że czerpali inspirację z mojego. Na przykład „Biała sukienka”, „Statyści” Michała Kwiecińskiego czy serial „Ranczo”. Przypuszczam, że również „Plebania” troszkę z nas też zaczerpnęła. Ale to my pierwsi „oswoiliśmy” prowincję jako kolebkę tradycyjnych wartości, korzeni cywilizacji.

W pamiętnikach Marii Dąbrowskiej wyczytałem zdanie: „jaka ta nasza prowincja moralnie i kulturalnie samowystarczalna...” , to nam od niej uczyć się należy, a nie ich nauczać.

To także mnie skłoniło, żeby jednak wejść znów do tej samej rzeki. Czekałem tylko, aż przyjdzie mi do głowy wystarczająco dobry pomysł na ciąg dalszy.

„U Pana Boga w ogródku” jest kontynuacją, ale zarazem innym filmem. Występują tu wszyscy bohaterowie z „U Pana Boga za piecem”, rzecz dzieje się w tym samym Królowym Moście, ale historia dotyczy postaci zupełnie nowych.

PODLASIU

Poznałem Podlasie, bo moja żona pochodzi z Białegostoku. Strasznie mi się spodobał tamten język, który jest niezwykle nośny emocjonalnie. Chciałem nakręcić tam film.

Kiedy szef Studia Filmowego „OKO” Tadeusz Chmielewski zaproponował mi scenariusz dziejący się gdzieś w okolicach Przemyśla przy granicy Ukraińskiej, skorzystałem z okazji, żeby przenieść historię właśnie na Podlasie, w okolice Sokółki.

Ludzie są tam przyzwoici z natury. Nic ich nie zepsuło, nie skorumpowało. Nawet nie są zbytnio podatni na to. Żyją bliżej praw naturalnych i przez to są jakoś lepsi.

Poza tym żyją w małej społeczności, w której wszyscy się znają i trudniej ukryć się z niegodziwością. Kultywują swoje wartości, przywiązanie do korzeni, do ziemi i czerpią z tego siłę, pewność siebie. A człowiek miasta jest niepewny, nie ma jakiejś szczególnej tożsamości „geograficznej”, no chyba że się wychował i całe życie mieszka na Brzeskiej, ale to zupełnie inna sprawa.

Poza tym jest tam spokój, który wynika z natury, z pejzażu, z życia blisko ziemi – to może nie jest zauważalne na pierwszy rzut oka, ale w jakimś metafizycznym sensie jest widoczne.

Blisko 80% widowni kinowej „U Pana Boga za piecem” to byli mieszkańcy Podlasia. Film miał tam świetne przyjęcie. Kiedy marszałek województwa podlaskiego dowiedział się, że kręcimy kontynuację, dołożył nam pół miliona do budżetu wiedząc, że to niepowtarzalna promocja regionu.

AKTORACH

Aktorów zapraszam na zdjęcia próbne. Do roli Marusi obejrzałem ponad pięćdziesiąt rosyjskich aktorek. Najczęściej to kilkanaście osób do jednej roli.

Warunek jest jeden - żeby nie kojarzyli się z jakąś postacią serialową. To warunek konieczny. Gwiazda serialu niesie ze sobą cechy charakteru, które są tak wpojone w widza, że nie sposób przedstawić mu czegoś innego. Gdybym miał w filmie postać Złotopolskiego, to bym zatrudnił Złotopolskiego. A jak chcę postać wymyśloną przez siebie, to Złotopolski się nie nadaje.

Mam wielką satysfakcję, kiedy wybrany przeze mnie aktor okazuje się świetny.

Tak było w przypadku „U Pana Boga za piecem” i aktorów Białostockiego Teatru Lalek. Podobali mi się od początku. Okazali się fantastyczni, talentem i świeżością trudno im dorównać. Grają też w „U Pana Boga w ogródku” i są naprawdę dobrzy. Po tych kilku latach jeszcze lepsi, jak szlachetne wino. W poprzednim filmie potrzebowali pomocy, bo byli pierwszy raz przed kamerą. Teraz nie było żadnych problemów. Grali fenomenalnie, przez lata tak zżyli się z wykreowanymi przez siebie postaciami, że nie potrzebowali żadnych uwag reżyserskich.

W „U Pana Boga w ogródku” mam też kilku debiutantów. Na przykład pierwszy raz na ekranie pojawia się Agata Kryska, córka Ewy Ziętek, która na co dzień mieszka w Berlinie i nie jest aktorką zawodową. Znam Agatę od dziecka, mimo to zaprosiłem ją na casting. Miałem jeszcze kilka innych młodych aktorek, ale Agaty żadna nie przebiła.

Pierwszy raz dużą rolę gra w filmie Wojtek Solarz. Widziałem go wcześniej w teatrze. Co do niego też nie miałem wątpliwości. Przypominał mi młodego Pierre’a Richarda. Ta rola była jakby dla niego napisana.

Pierwszy raz gra Aleksander Skowroński. I tutaj ciekawa rzecz. Tak naprawdę szukałem kogoś do roli wioskowego głupka, który gada wierszem. Na zdjęciach próbnych zobaczyłem Skowrońskiego. Tak mi się spodobał, że specjalnie dla niego napisałem rolę Ogniomistrza. Pierwszy raz mi się zdarzyło, że zobaczyłem faceta i od razu wyobraziłem go sobie w filmie, przyśnił mi się w roli takiego trochę szalonego starca.

Pierwszy raz gra tak dużą rolę Małgosia Sadowska. Świetnie sobie dała radę. Okazała się wybitną aktorką i potrafiła wykorzystać szansę.

Emiliana Kamińskiego wzięliśmy z myślą, żeby go kompletnie zmienić. Taki Bruce Willis trochę miał z niego być. Świetny aktor i na dodatek mało ograny w filmach.

ZDJĘCIACH

Cała ekipa cieszyła się na ten wyjazd. Atmosfera na planie była fantastyczna. Piękne miejsca - wszystkie zdjęcia kręciliśmy na Podlasiu - Sokółka, Supraśl, Wierzchlesie, Białystok. Niezwykle życzliwi ludzie. Wspaniała pogoda.

Na każdym kroku spotykaliśmy się z dowodami wielkiej sympatii, a aktorzy nawet pewnego rodzaju uwielbienia. Mieszkańcy ułatwiali nam zdjęcia, pożyczali różnego rodzaju sprzęty, rekwizyty i nie chcieli za to pieniędzy. Cały czas nam pomagali.

Nawet nieświadomie. Tak jak w przypadku sceny śmierci dziadka. Nie byłem pewien, jak to pokazać, żeby nie było bardzo smutno, ale trochę optymistycznie. I w Supraślu zobaczyliśmy na ulicy dwóch pijaczków, którzy kręcili się koło sklepu i rozglądali się, skąd by tu skombinować jakąś flaszkę. No i nakręciliśmy taką scenę. Zafunkcjonowała znakomicie: dziadek umarł, a życie toczy się dalej.

Rola księdza proboszcza w „U Pana Boga za piecem” to Pana debiut filmowy. Jak trafił Pan na ekran?

- Graliśmy wspólnie z Andrzejem Zaborskim kilka przedstawień. W jednym z nich Andrzej gra mojego młodszego brata bliźniaka. Ja gram siebie, kompozytora. Leżę w łóżku skacowany, a brat mnie odwiedza. Podczas jednego ze spektakli w warszawskim Teatrze Małym zobaczył nas Jacek Bromski. Wkrótce zaproponował mi rolę proboszcza. Zapytałem go czy wie co robi, ale mimo wszystko odważył się. Sam większych oporów nie miałem.

Co się zmieniło w Pana życiu zawodowym od tego czasu? Nie ciągnęło Pana na ekran?

- Traktowałem pracę przy filmie jak przygodę i nie przejmowałem się profesjonalizmem. Na szczęście było mi to wybaczane. Powiem szczerze, że nigdy absolutnie na ekran mnie nie ciągnęło.

Ludzie utożsamiają Pana z rolą księdza proboszcza w Królowym Moście?

- Mylą mnie oczywiście. Tylko że Królowy Most to autentyczna wieś, ale jest w niej tylko cerkiew. Nawiasem mówiąc w filmie gra kościół z Sokółki. Naciągałem Bromskiego na ten właśnie kościół, bo mieszkam niedaleko i wiem, że razem z gospodarskimi zabudowaniami księdza wokół jest do filmu idealny. Wiedziałem, że Bromskiego zauroczy.

Do tej pory, chociaż tyle lat minęło od „U Pana Boga za piecem” ludzie mnie zaczepiają, ale zawsze sympatycznie. Myślę, że mój charakterystyczny głos mnie zdradza. Zdarzyło się, że w kościele w Sokółce podchodzą do mnie kobiety i pytają „A ksiądz to chyba nieprawdziwy?” A ja na to „No jak nieprawdziwy, jak prawdziwy”. „Ale chyba nie od nas?” „No nie – mówię - z Królowego Mostu”. „A chyba, że tak”.

Przygotowywał się Pan jakoś specjalnie do roli?

- Zachowanie przy ołtarzu podpowiadał mi świętej pamięci ksiądz Kalinowski. Ale proboszcz z Królowego Mostu jest w filmie pokazany bardziej od strony gospodarza niż duchownego. Nie tylko wyciąga rękę po datki, ale ma swoje gospodarstwo i sam stara się je utrzymać jak najmniejszym kosztem wiernych. Stąd te kury znoszące jajka, prosiaczki, pomidorki, miód, wędliny, nalewki. Trochę w tej roli jest mnie samego, bo większość tych rzeczy prywatnie robię u siebie.

Od razu zgodził się Pan wystąpić w „U Pana Boga w ogródku” czy miał Pan jakieś wątpliwości?

Nie było powodów, żeby odmawiać. Ale ja nie chadzam na żadne castingi, nie pukam, bo to byłaby głupota z mojej strony. Tak naprawdę to ja grać nie potrafię. Co mam durnia z siebie robić.

Czy ksiądz proboszcz zmienił się przez te blisko 10 lat?

- Przez 10 lat się postarzał był. A co tam miał się zmienić. Jak był proboszczem tak został proboszczem. Tłumaczy zresztą w filmie, że inni kariery porobili, a on na wiosce u siebie został. Jak był gospodarz, tak został gospodarz. Bardziej siwy tylko się zrobił.

Jakie to uczucie, kiedy aktor teatru lalek debiutuje w filmie i od razu nagradzany jest jako najlepszy aktor drugoplanowy w kraju na najważniejszym festiwalu polskich filmów w Gdyni?

- Fantastyczne i szokujące! Dowartościowałem się i było to bardzo sympatyczne. Tylko koledzy mnie uspokajali i mówili, żebym się tak nie przejmował tą nagrodą, bo po niej na pewno nie będę miał żadnych propozycji. I tak generalnie było. Dopiero potem się coś powoli zaczęło pojawiać. Ale ja kino zawsze traktowałem jak przygodę. Lubię być na planie, lubię tę adrenalinę. Jest to oczywiście coś innego niż praca w teatrze. Aktor to człowiek do wynajęcia. Tam gdzie go zaproszą powinien być profesjonalistą.

Nie myślał Pan o porzuceniu lalek?

- Nie myślałem, bo teatr lalek jest moją pierwszą wielką miłością. Skończyłem szkołę, zatrudniłem się w teatrze i pracuję tam ponad 30 lat. Doskonale realizuję się i w teatrze i na planie. Nawet miałem propozycję, żeby przejść do Warszawy, ale nie. Ja przyjeżdżam do Warszawy, załatwiam co mam do załatwienia i szybko z niej wyjeżdżam.

Co się u Pana zmieniło zawodowo od czasu „U Pana Boga za piecem”?

- Zagrałem w około 40 filmach. Momentami jestem bardzo zapracowany. Ale ja uwielbiam ruch, uwielbiam poznawać nowych ludzi. Dla mnie każdy wyjazd to jest przygoda. Wczoraj grałem spektakl w Katowicach, dzisiaj jestem w Warszawie, a jutro mam próbę w Białymstoku, potem zajęcia ze studentami i jest fajnie. Nienawidzę, kiedy nic się nie dzieje. Jestem wtedy chory i piję.

Skąd czerpał Pan inspiracje do roli Komendanta?

- Komendant nie ma żadnego pierwowzoru. Jak przeczytałem scenariusz, to pomyślałem „Cholera, no komendanta muszę zagrać”. Ta postać od razu była mi bardzo bliska. Nie miałem z nią żadnych problemów. Nie zastanawiałem się jak to zrobić. To po prostu jestem ja. I ciekawa rzecz. Kiedy zaczynaliśmy pracę przy drugiej części, nie mogłem wrócić do tej postaci. Miałem problem. To dla mnie bardzo dziwne doświadczenie, że po 7 latach nie mogłem odnaleźć w sobie tej postaci. Wydawało się, że nie będę miał żadnego problemu, a okazało się, że to cholerny problem. Dopiero gdzieś po 3 dniach wróciłem do tego rytmu, do tego myślenia, do rozbawiania.

A co się zmieniło u pańskiego bohatera przez 10 lat?

- Komendant rzucił palenie i przytył. W międzyczasie miał zawał, córka powiła mu nieślubne dziecko i teraz komendant bardzo chce wydać ją za mąż. Ale ja się chyba fizycznie niewiele zmieniłem, bo ludzie ciągle mnie rozpoznają. Na przykład w tym tygodniu wracałem z Ustronia i spieszyłem się do Warszawy. Złapali mnie za prędkość. Policjant patrzy na mnie i mówi „A co komendant z taką prędkością jeździ?” A ja im „Panowie, chyba nie będziecie swojego karać?” Z tego miejsca ich serdecznie pozdrawiam.

Na planie pełnił Pan nieformalną rolę konsultanta językowego. Z czym koledzy mieli problemy?

- Generalnie ze wszystkim. Problem polega na tym, żeby nie szarżować. Mówi się, że ludzie z Podlasia śledzikują. To polega na charakterystycznym zaśpiewie, zmianie ustawienia wyrazów. Generalnie to są takie smaczki, drobiazgi, ale charakterystyczne. Nie można tego używać na siłę, bo brzmi sztucznie i od razu widać, że ktoś udaje. Mieli z tym problem koledzy z Warszawy, „obce”.

Jest Pan gorącym orędownikiem piękna Podlasia. Na czym Pana zdaniem polega ‘kresowy klimat’ „U Pana Boga w ogródku”? Czym może zaczarować widzów?

- Niesamowitym ciepłem. To szczególni ludzie, natura i ten czas, który stanął. Tutaj życie reguluje nie zegarek, nie telewizor, tylko pory dnia i roku. Człowiek ma czas na dystans, refleksje, rozmowę z samym sobą. Dlatego tutaj ludzie są bardziej otwarci, bardziej szczerzy.

Mam dom w lesie i kiedy wyjeżdżam poza Białystok i wjeżdżam w las, to spływają ze mnie wszystkie problemy. Z tej perspektywy wszystko wydaje się łatwiejsze. Kiedy pobędę tam chociaż kilka godzin, od razu przewartościowuję wiele spraw. I wydaje mi się, że to właśnie bije z tego filmu. To inny świat. Zresztą fantastycznie filmowany przez Ryszarda Lenczewskiego. Chwilami są to gotowe obrazy. Choćby kadr kiedy moja filmowa córka karmi piersią. Oglądałem „U Pana Boga w ogródku” już kilka razy i muszę powiedzieć, że wciąż wzrusza mnie Emilian jak wyznaje miłość Struzikowej. Łzy mi się pojawiają. Poprzedni film znam na pamięć, ale oglądam go zawsze kiedy mam chandrę. Myślę, że z tym filmem będzie podobnie.

KRZYSZTOF DZIERMA (KSIĄDZ)

Z wykształcenia kompozytor, na co dzień konsultant muzyczny w Białostockim Teatrze Lalek, także aktor teatralny. Człowiek niezwykłej skromności. Mieszka pod Białymstokiem, gdzie podobnie jak odtwarzany przez niego ksiądz proboszcz, zajmuje się uprawą ogrodu i pracami gospodarskimi.

ANDRZEJ BEYA – ZABORSKI (KOMENDANT POLICJI)

Od 30 lat aktor Białostockiego Teatru Lalek. Kilkakrotnie asystował reżyserom przy realizacji spektakli w BTL. Sam również zajmuje się reżyserowaniem - na białostockiej scenie zadebiutował "Tymoteuszem wśród ptaków" Jana Wilkowskiego. Wykłada w białostockiej Akademii Teatralnej. Występował także w sztukach Teatru Telewizji, m.in. w "Proroku Ilji" Tadeusza Słobodzianka.

Za role komendanta policji w komedii Jacka Bromskiego „U Pana Boga za piecem” Andrzej Zaborski otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora drugoplanowego na festiwalu w Gdyni w 1998 roku.

Od tego czasu aktor wystąpił w blisko 40 filmach, min.: „Kilerów 2-óch”, „Dzień Świra”, „Kariera Nikosia Dyzmy”, „Zróbmy sobie wnuka”, „Wesele” (2004).

Zaborski jest także dyplomowanym perkusistą. Przez 30 lat grywał w zespołach rockowych i jazzowych pod pseudonimem Beya.

EMILIAN KAMIŃSKI (JERZY BOCIAN)

Aktor filmowy i teatralny (warszawskie: Na Woli, Narodowy, Ateneum). Obecnie pracuje nad własnym Teatrem Kamienica, który mieścić się będzie w byłych magazynach Zarządu Domów Komunalnych w starej warszawskiej kamienicy.

Karierę filmową rozpoczął w 1977 roku od „Akcji pod arsenałem” Jana Łomnickiego. Od tego czasu zagrał w wielu filmach, m.in.: „Bez miłości”, „Niech cię odleci mara”, „Szaleństwa panny Ewy”, „Trzy stopy nad ziemią”, „Pan Kleks w kosmosie”, „Matka swojej matki”, „Kariera Nikosia Dyzmy”, „Szatan z 7 klasy 2006” i serialach telewizyjnych „Królewskie sny”, „Fitness Club”, “Klan, “Policjanci”, “Miodowe lata”, “13 Posterunek”, „Duża przerwa”, „Na dobre i na złe”, „M jak miłość”, „Bulionerzy”, Egzamin z życia”.

Emilian Kamiński nagrał także piosenki do serialu „Szatan z siódmej klasy” i filmu „Pan Kleks w kosmosie”.

W 2005 roku aktor otrzymał Złoty Krzyż Zasługi, a w 2007 Srebrny Medal Gloria Artis – Zasłużony Kulturze.

WOJCIECH SOLARZ (MARIAN CIELĘCKI)

W 2002 roku ukończył Akademię Teatralną w Warszawie i zgodnie z wykształceniem jest przede wszystkim aktorem teatralnym, zatrudnionym w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Na I Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych w Warszawie otrzymał nagrodę za rolę drugoplanową Podszewki we "Śnie nocy letniej" w reżyserii Jana Englerta, spektaklu dyplomowym warszawskiej AT. Za tę sama rolę nagrodzono go także XX Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi.

Solarz ma na koncie kilka epizodów w serialach m.in. „Camera Cafe”, „Na dobre i na złe”, „Oficer”. Zagrał także w „Jasminum” Jana Jakuba Kolskiego, „Tylko mnie kochaj” Ryszarda Zatorskiego, „Oda do radości” (Warszawa) Jana Komasy.

MAŁGORZATA SADOWSKA (HALINKA STRUZIKOWA)

Aktorka Teatru Polskiego w Warszawie.

Na ekranie pojawiła się m.in. w filmach „Dwa księżyce”, „Tato”, „Poranek Kojota” i serialach: „40-latek. 20 lat później”, „Sukces…”, „13 Posterunek”, „Marzenia do spełnienia”, „Święta wojna”, „Kryminalni”, „Faceci do wzięcia”.

ALEKSANDER SKOWROŃSKI (OGNIOMISTRZ, OJCIEC KOMISARZA)

Występował w teatrach: Lalki i Aktora „Miniatura” w Gdańsku, „Wierszalin” w Supraślu, Dramatycznym w Białystoku, Wybrzeże w Gdańsku. Zagrał m.in. w teatrach telewizji „Prawiek i inne czasy” wg. Olgi Tokarczuk oraz „Klątwa” wg. Stanisława Wyspiańskiego, oba w reżyserii Piotra Tomaszuka. Ma na koncie epizody w serialach: „Boża podszewka”, „Adam i Ewa”, „Na dobre i na złe”, „Plebania”, „Samo życie”. Na dużym ekranie widzieliśmy go w „Czarodzieju z Harlemu” i jako Groma w „Starej Baśni”.

AGATA KRYSKA (LUŚKA, CÓRKA KOMISARZA)

Nie jest zawodową aktorką. Rola córki komisarza jest jej debiutem na dużym ekranie. Na małym pojawiła się jedynie u boku swojej matki, Ewy Ziętek w filmie telewizyjnym „Fetysz” (1985) w reżyserii Krzysztofa Wojciechowskiego.

JACEK BROMSKI (REŻYSERIA, SCENARIUSZ)

Studiował na ASP w Warszawie, UW (polonistyka) i PWSFTiT w Łodzi (reżyseria).

Jako samodzielny reżyser zadebiutował w 1984 roku filmem telewizyjnym „Ceremonia Pogrzebowa", za który otrzymał nagrodę za debiut na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku w 1985 r. Dwa kolejne filmy Bromskiego - sensacyjny „Zabij mnie glino" (Nagroda Ministra Kultury i Sztuki) i komedia romantyczna „Sztuka kochania" (uznana przez widzów za najlepszy film 1988 roku). W latach 1991-1993 wyreżyserował serial telewizyjny oraz filmy fabularne z cyklu „Kuchnia Polska" (serial wygrał plebiscyt telewidzów na najpopularniejszy film roku 1993). Kolejne dwa filmy Bromskiego - "Dzieci i ryby" i "U Pana Boga za piecem" to niezwykle lubiane przez widzów komedie osadzone w nowej polskiej rzeczywistości. "U Pana Boga za piecem" otrzymał rekordową liczbę 7 nagród na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. ”To ja złodziej", obyczajowa, gorzka komedia o nastoletnich złodziejach samochodów, to film, który z całego dorobku Jacka Bromskiego uzyskał największą liczbę nagród festiwalowych, m.in. w 2001 roku otrzymał Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Mar del Plata, jak również wyróżnienie jury katolickiego i nagrodę za scenariusz. Kilka miesięcy później otrzymał nagrodę na Wine Country Film Festival w Kalifornii za scenariusz i reżyserię. Kolejny film - satyra polityczna "Kariera Nikosia Dyzmy" był jednym z największych przebojów kinowych 2002 roku. W 2005 roku wyreżyserował etiudę „I wie pan, co?” która wspólnie z 12 zrealizowanym przez innych polskich reżyserów stanowiła całość pod wspólnym tytułem „Solidarność, Solidarność” przygotowaną dla uczczenia wydarzeń sierpnia ’80. W tym samym roku Bromski nakręcił w Chinach film „Kochankowie Roku Tygrysa”. Od 1988 roku wraz z Juliuszem Machulskim prowadzi Studio Filmowe "Zebra". Od 6 lat jest prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, a od 2002 jest wiceprezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia Autorów Filmowych.

RYSZARD LENCZEWSKI (ZDJĘCIA)

Absolwent Wydziału Operatorskiego PWSFTviT w Łodzi. Autor zdjęć m.in. do filmów „Pałac” Tadeusza Junaka (nagroda za zdjęcia na FPFF w Gdańsku), „Kobieta z prowincji”, „Nad rzeką, której nie ma”, „Kawalerskie życie na obczyźnie”, „Dwa księżyce” Andrzeja Barańskiego, „Obcy musi fruwać” Wiesława Saniewskiego, „Przypadek Pekosińskiego” Grzegorza Królikiewicza, „Kamień na kamieniu” Ryszarda Bera, „Boża podszewka” Izabelli Cywińskiej, „Bride of war” Petera Edwardsa (BAFTA Wales - Nagroda Walijskiej Akademii Filmowej), „Prostytutki” Eugeniusza Priwiezencewa, „U Pana Boga za piecem” Jacka Bromskiego, „Moja Angelika” Stanisława Kuźnika, serial „Anna Karenina” Davida Blaira (Nagroda Royal Television Society, nominacja do BAFTA), „Last resort” Pawła Pawlikowskiego (Nagroda Główna „Golden Camera 300” na MF Operatorów Filmowych „Manaki Brothers”), „Charles II: The power & the passion” (BAFTA), „Intermission” Johna Crowley’a, „Lato miłości” Pawła Pawlikowskiego (nominacja do Feliksa).

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC