Podopiecznych szkoły Charlesa Xaviera czeka wielkie wyzwanie. W obliczu wynalezienia remedium na mutacje, wszyscy obdarzeni dodatkowymi zdolnościami mają szansę stać się przeciętnymi ludźmi. Zabieg ten budzi wiele kontrowersji. Po przeciwnych stronach ponownie stają wychowankowie Xaviera oraz jego były przyjaciel, Magneto. Stracie tak silnych osobowości doprowadzić może jedynie do ostatecznej bitwy.
Wprawdzie szeregi mutantów opuścił Bryan Singer, to jego następca - Brett Ratner bardzo dobrze poradził sobie z komiksową materią i spuścizną ekranową po dwóch wcześniejszych filmach. Reżyser wyraźnie rysuje emocje głównych bohaterów, których wewnętrzne rozdarcie nigdy nie było silniejsze. Umiejętnie tłumaczy obie zwaśnione strony, równie dobrze argumentuje postawę mutantów pragnących zginąć w tłumie, jak i dumnych ze swych cech homo superior, gotowych do walki zbrojnej. Dzięki ujęciu w ramy kina science-fiction, kwestie rasizmu, dyskryminacji i tolerancji znajdują w filmie "X-Men: Ostatni bastion" bardzo interesującą formę. I należy dodać, że jak przystało na świetną wysokobudżetową hollywoodzką produkcję, także wizualnej stronie nic nie brakuje. Wysoką klasę widowiska widać przede wszystkim w scenach z rozjuszoną Feniks (Famke Janssen).
Ratner dał się poznać jako dobrze przygotowany kontynuator. Dzięki jego filmowi z niecierpliwością można czekać na kolejny film z serii "X-Men".
Na szczęście w tym wypadku ekranizacja podejmuje próbę dorównaniu komiksowi. Poza problemami rasizmu i braku tolerancji dla odmienności komiks zawsze przykuwał uwagę dużym naciskiem na portrety psychologiczne postaci i na to, że cukierkowe to one nigdy nie były. Wolverine to taka komiksowa, amerykańska wersja człowieka, który jest skopany przez los, a jakoś jednak sobie radzi. Nadmiernie schematyczny, sztywny Cyclops poza tym, że jest znakomitym dowódcą w polu, to w komiksach celowo jest wytykany jako niezdecydowany w życiu emocjonalnym i często chwiejny. Dobroczyńca ludzkości Xavier ma wiele grzechów na sumieniu i to grzechów brudnych. To jest w komiksach.
I w filmie też to można znaleźć! Po raz pierwszy odniosłem wrażenie, że ekipa stojąca za wypuszczeniem "Ostatniego Bastionu" na ekrany faktycznie składa się z fanów komiksowego obrazu i coś chce przekazać.
Tak więc istnieje w tym filmie coś, o co ciężko w filmach akcji. Mianowicie są wątki poboczne opisujące bohaterów, coś o nich mówiące. Narzekałem na papierowego Sabretootha w jedynce, dorobionego na siłę Toada - tutaj tego już nie ma. Epizodyczne postaci znane z komiksów albo się na siłę nie wychylają na pierwszy plan (Arclight i galeria przyboczna Magneto) albo mają już ten komiksowy smaczek (beztroski Madrox).
Polecam film fanom komiksu i miłośnikom kina akcji, zwłaszcza, że główna oś fabuły rekompensuje pewną ilość logicznych niedociągnięć. Mamy tu po prostu do czynienia z dobrym widowiskiem, które coś tam jednak przemyca, ale ani na siłę i nie kosztem spektakularnych efektów. Bo w końcu to film akcji, a nie dramat psychologiczny, jak niektórzy by chcieli to pewnie widzieć.