Film w reżyserii Anny Jadowskiej oparty jest na badaniach historycznych. Na ich podstawie reżyserka podjęła się próby rekonstrukcji dwóch ostatnich dni życia generała Władysława Sikorskiego. Tuż przed katastrofą gibraltarską, Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych miał odmówić wydania Brytyjczykom dokumentów poświadczających o zbrodni katyńskiej. Za swój opór został skazany na śmierć.
Scenariusz Jadowskiej jest jak najbardziej przekonujący. Wątki fabularne, poza patetycznym i pretensjonalnie poetyckim motywem miłości kuriera Jana Gralewskiego do żony, budzą zainteresowanie. Także gra aktorów pozostaje bez zarzutu. A nawet więcej. Ze względu na hermetyczność opowieści, zamknięcie jej w krótkim okresie oraz w kilku scenografiach, Jadowska wręcz panicznie ucieka przed formą teatru telewizji. Przez to aktorzy swe kwestie wypowiadają miejscami niedbale, w dialogach pojawiają się nieczystości, tak jakby improwizowali, byli rejestrowani przez ukryte kamery. Jednak ucieczka od skostniałej i nużącej formy telewizyjnego spektaklu ma też i swoje minusy, które decydują o negatywnym odbiorze obrazu. Rozdygotane ruchy kamery, wręcz teledyskowy montaż oraz miejscami zbędny podział ekranu na dwie, a nawet trzy części, odwracają uwagę widza od historii. Oglądając "Generała. Zamach na Gibraltarze" ma się wrażenie, iż odpowiedzialny za montaż i muzykę Robert Ciodyk inspirację czerpał głównie z serialu "Przez 24 godziny". Może lepiej będzie to wyglądało na małym ekranie, na dużym - irytuje.
Odrzucając realizacyjne mankamenty, Jadowska udowodniła, iż historię wprost z podręczników można przedstawić w intrygujący, wręcz sensacyjny sposób, a co najważniejsze nie w pozycji na kolanach. Za to należy się jej zaufanie na przyszłość.