Pomysł fabuły wróżył udaną komedię. Tym bardziej, że niedojrzałych trzydziestoletnich podrywaczy zagrali sprawdzeni aktorzy komediowi. Nie dajmy się jednak zwieść. Choć kino tego gatunku stawiając na humor, dopuszcza brak logiki, irracjonalność czy też schlebianie najniższym gustom, niekiedy posuwa się za daleko. Obraz Davida Dobkina jest tego właśnie przykładem.
Dowcipy pojawiające się w filmie rzadko śmieszą. Najmniej zabawne są te poświęcone relacjom damsko-męskim. Zadziwia łatwość, z jaką bohaterowie uczestniczą w weselach. Nikt nie stara się dociec, kim są i skąd znają nowożeńców. Szczególnie, że nie przepuszczają żadnej uroczystości - bez względu na ich żydowską, chińską czy hinduską otoczkę.
Trudno też uznać obraz za nieprzewidywalny. Każdy najmniej rozgarnięty widz odgadnie przebieg zdarzeń, łącznie z wyjątkowo tandetnym zakończeniem. W rezultacie okazji do szczerego śmiechu pozostaje niewiele, np. wątek gejowski oraz kolacja, podczas której wychodzą rodzinne brudy. Perełką tej mało śmiesznej komedii jest natomiast udział Christophera Walkena w roli ministra skarbu.
Muszę przyznać, że po przeczytaniu tych wszystkich komentarzy spodziewałem się czegoś więcej po tym filmie.
Jest niezły, prawda, ale wydaje się jakby reżyser (scenarzysta??) miał pomysł na film... ale tylko do połowy. Tak więc mamy fajne intro (trochę przydługawe, chyba że kogoś kręci oglądanie cudzych wesel) potem ciekawą intrygę, moment kulminacyjny... no i kiedy wszystko zmierza już do szczęśliwego zakończenia twórcy atakują nas sporą dawką nudy, która niestety psuje nieco klimat tej miłej komedii.
No ale ostatecznie wszystko dobrze się kończy - nie wyjawiam żadnej tajemnicy, bo w takich filmach zawsze na końcu jest wielka miłość, a wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Trudno jedynie odgadnąć skąd pod koniec filmu wprowadzenie dodatkowego wątku oraz takie zamieszanie w akcji.
Film od samego początku jest naiwny. Na wstępie ma to swój urok - bohaterowie bez najmniejszego oporu podrywają wszystko co ma dwie nogi, duże piersi, długie włosy i ładną suknię. Panowie na sali kinowej patrzą z zachwytem i nutką zazdrości na ich poczynania, a panie z lekkim uśmiechem wywracają oczy, szepcząc - "jasne" albo "akurat" :)
Ostatecznie jednak ten przemiły i lekki klimacik zmienia się w straszliwy banał, schemat goni schemat no i happy end przy którym cała sala kinowa wydaje charakterystyczne "aaaaach" staje się nieuchronny.
Zaznaczyć trzeba że film mimo wszystko wybija się ponad inne produkcje tego typu. Mamy tu bowiem całkiem mądry morał (i to niejeden) oraz ciekawą fabułę obfitującą w kontrasty, obalone stereotypy i zwroty akcji.
Na uwagę zasługuje oczywiście Christopher Walken w roli pretendującego do pozycji prezydenta polityka. Reszta aktorów nie błyszczy, ale większych wpadek nie zaliczają.
Jeśli więc nie przeraża Was wizja obejrzenia kolejnej amerykańskiej komedii romantycznej to warto ten film obejrzeć. Cudów jednak się nie spodziewajcie - Amerykanie to ciągle ten sam naród, lubujący się we wszystkim co proste, łatwoprzyswajalne i dosadne. Na szczęście umieją się śmiać z tego samego co my i za to czwóreczka dla tego filmu.