FILM

Uczeń czarnoksiężnika (2010)

Sorcerer's Apprentice, The

Recenzje (3)

Bohaterem najnowszej produkcji Jerry'ego Bruckheimera (tego od "Piratów z Karaibów" czy "Księcia Persji") jest czarnoksiężnik imieniem Balthazar (Nicolas Cage). Przez tysiąclecia poszukuje on pewnego chłopaka, którego moc będzie w stanie zniszczyć pragnącą unicestwienia ludzkości Morganę. Jak na ironię, wybrańcem nie okazuje się żaden młody, dzielny i waleczny zuch, lecz przeciętny, raczej zakompleksiony kujon, mający słabość do cewek Tesli. Co więcej, chłopakowi nie w głowie ratowanie świata, lecz pewna blondynka, w której się kocha od 10 lat. Ponieważ jednak laski lecą na bohaterów, zgadza się pomóc Balthazarowi, a przy okazji ocalić Ziemię.

"Uczeń czarnoksiężnika" to zgrabna, wesoła i efektowna opowiastka o dojrzewaniu, pierwszej miłości i czarach. Nie jest to może dzieło, które nie pozwala oddychać z emocji, jest też disneyowsko naiwne, ale akcja jest wartka, opowieść ciekawa a bohaterowie barwni. Karaluchowe transformacje, przemiany samochodów, ogniste znaki na niebie czy rzucanie plazmą bez wątpienia robią wrażenie. Całkiem dobrze wypadają też dialogi, szczególnie ironiczno-sarkastyczne kwestie wypowiadane przez młodego czarnoksiężnika. Zresztą, Jay Baruchel w roli nierozgarniętego naukowca o sercu romantyka jest znakomity. Przyjemnie ciapowaty, uroczo słodki i, co najważniejsze, naprawdę zabawny. Cage, o dziwo, także stanął na wysokości zadania, choć oczywiście przyćmił go Alfred Molina wcielający się w złego Horvatha.

Obraz w reżyserii Jona Turteltauba nie należy do wybitnych, ale całość jest lekka, miła i przyjemna. No i pokazuje, ze fizyka może być cool.

Miła niespodzianka

Zdecydowanie sceptycznie podchodziłam do tego filmu, po usłyszeniu reklam w radio. "Magia jest cool" odrzuciło mnie na kilka dni. Jednakże ciekawość zwyciężyła i poszłam, zobaczyłam, polubiłam.
Przede wszystkim dialogi, gra aktorów i sam scenariusz są po prostu odświeżające. Nie ma to jak zwarta i logiczna fabuła, z wartką akcją. Popłakałam się ze śmiechu przy scenie ze sprzątaniem laboratorium a scena z siekierą - rozbrajająca. Cage idealny w swej roli "odrobinę szalonego" czarnoksiężnika. Molina jak zwykle świetny jako czarny charakter z osobowością. Młody Baruchel walczy grą aktorską mimo przerysowanej postaci kujona/nieudacznika jaką przyszło mu grać. A Pani Belluci? No cóż. Ładną miała sukienkę...
Po obejrzeniu czułam przyjemny niedosyt, ale w przyszłości wolałabym obejrzeć więcej Baltazara niż Dave'a.

Gdy magika prąd dotyka

Czy Nicholas Cage potrafi nas jeszcze oczarować? Nie czarujmy się, czar zawadiackiego przystojniaka prysł już dawno. Od dłuższego czasu Cage czaruje widzów jedynie zbolałą miną i psim spojrzeniem rodem ze schroniska pod brwiami Sylvestra Stallone. Coraz słabiej wychodzi mu też zaklinanie czarodziejskich skrzynek box office'ów, nawet pod magiczną różdżką reżysera Jon'a Turteltaub'a odpowiedzialnego za przebojowe "Skarby Narodów" (również z Cage'm jako "sukcesorem" Indiany Jones'a). Disney'owski "Uczeń czarnoksiężnika" nie jest jednak do końca nieudanym zaklęciem - przynajmniej podczas seansu widzowie nie klną zgrzytając zębami.
W "Uczniu czarnoksiężnika" (luźno nawiązującym poszczególnymi scenami do disney'owskiej klasycznej "Fantazji" z 1940r.) Balthazar Blake grany przez Nicholas'a Cage'a jest uczniem czarnoksiężnika i to nie byle jakiego, bo najpotężniejszego z magów - samego Merlina. Merlin jednak zostaje zdradzony przez swego drugiego ucznia, Maxim'a Horvath'a (świetny Alfred Molina rozgrywający węgierskość swojej postaci a'la Stefan Batory w stroju Wokulskiego), który przeszedł na ciemną stronę czarnej magii, pod skrzydła złowrogiej Morgany Le Fay pragnącej, jak każdy szanujący się Zły władzy nad światem i zagłady rodzaju ludzkiego. Z pomocą trzeciego ucznia Merlina, pięknej Veroniki (bella Monica Bellucci) Balthazar'owi udaje się uwięzić Morganę wraz z Horvath'em w przypominającej matrioszkę kapsule. Merlin umierając zleca Balthazar'owi poszukiwanie, a jakże - Wybrańca, który będzie władny zabić Morganę i oczywiście uratować świat. Blake przez tysiąc lat poszukuje Jedynego, aż wreszcie trafia na niego zupełnie przypadkiem w Nowym Jorku na przełomie mileniów. Zbawicielem jest dziesięcioletni Dave (Jay Baruchel), który ledwo uchodzi z życiem ze starcia Balthazar'a z Horvath'em.
Dziesięć lat (i setki godzin psychoterapii po traumatycznym przeżyciu z dzieciństwa) później Dave zgłębia bardziej racjonalną wiedzę tajemną - fizykę, lecz dwaj potężni magowie nie pozwolą zapomnieć mu o jego przeznaczeniu. I tak mimo początkowego sceptycyzmu, Dave zostaje tytułowym uczniem czarnoksiężnika a jego trening nasuwa skojarzenia ze szkoleniem Jedi z "Gwiezdnych wojen" (notabene pojawia się całkiem zabawny żart a'propos). Naukę kiełznania Mocy przeplata Dave'owi zdobywanie serca ukochanej z dzieciństwa Becky (Teresa Palmer), spektakularne gonitwy w i ponad kanionami nowojorskich ulic, slapstikowo-musicalowe wtręty ze wspomnianej już "Fantazji", wielka draka w chińskiej dzielnicy z zionącym ogniem smokiem w roli głównej oraz konstruowanie w ramach uniwersyteckiego eksperymentu śpiewającej cewki Tesli. A wszystko to ze średniej lekkości wdziękiem, lecz bez większych filmowych wpadek, prowadzi do obowiązkowego w wytwórni Disney'a szczęśliwego zakończenia, w którym fizyka staje ramię w ramię z magią.
Arthur C. Clarke powiadał, że "odpowiednio zaawansowana technika jest nieodróżnialna od magii". W "Uczniu czarnoksiężnika" okazuje się, że ze sztuką magiczną śmiało może konkurować słynna cewka Tesli. A Tesla? Cóż, bohater grany przez Michael'a Caine'a, zapytany w znakomitym "Prestiżu" Christpher'a Nolan'a czy Nikola Tesla to jakiś magik, odpowiedział z powagą i pełnym przekonaniem "nie, to prawdziwy czarodziej". Ale to już zupełnie inna jest bajka.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC