Bohaterką jest psychiatra podważająca istnienie mnogich osobowości. Sceptyczne podejście do zagadnienia rozdwojenia jaźni znika jednak, gdy ojciec - także psychiatra - przedstawia jej pacjenta - Adama, w którym "żyje" alter ego brutalnie zabitego przed laty Davida.
Mniej więcej od czasu "Lęku pierwotnego" z genialną kreacją Edwarda Nortona uwielbiam filmy o tej tematyce i mam wielką tolerancję dla niejasności, zawiłości i naiwności, które bezwzględnie pojawiają się w tych produkcjach. Måns Mårlind i Björn Stein jednak przesadzili, i to bardzo. "Inkarnacja", co niestety sugeruje polski tytuł, to bowiem nie tylko thriller psychologiczny o zaburzeniu dysocjacyjnym, ale też horror oparty na religijnych obrządkach i wędrówce dusz oraz oczywiście dramat (pani doktor ma swoje traumy).
Tak naprawdę, z połączenia tych gatunków można było zrobić smakowity filmowy bigos z dreszczykiem, niestety Szwedzi zupełnie nie ogarnęli konceptu. Im bardziej zagmatwana fabuła, im więcej osobowości tym robi się nudniej. Zamiast suspensu, nieoczekiwanych zwrotów akcji, mamy szereg tanich horrorowych sztuczek (kamera podążająca wąskim korytarzem w kierunku drzwi, zmieniający się kolor tęczówki, spazmatyczne ruchy). Im bardziej mistyczne wyjaśnienia, tym bardziej czujemy się oszukani i rozczarowani. Krótko mówiąc, "Inkarnacja" to bełkotliwe pomieszanie z poplątaniem, acz ładnie nakręcone.
Gdyby nie Julianne Moore i jak zwykle przekonujący w rolach niezrównoważonych bohaterów Jonathan Rhys Meyers, film byłby kompletną porażką. Tak, przynajmniej aktorstwo jest na poziomie.
Bohaterką jest psychiatra podważająca istnienie mnogich osobowości. Sceptyczne podejście do zagadnienia rozdwojenia jaźni znika jednak, gdy ojciec - także psychiatra - przedstawia jej pacjenta - Adama, w którym "żyje" alter ego brutalnie zabitego przed laty Davida.
Mniej więcej od czasu "Lęku pierwotnego" z genialną kreacją Edwarda Nortona uwielbiam filmy o tej tematyce i mam wielką tolerancję dla niejasności, zawiłości i naiwności, które bezwzględnie pojawiają się w tych produkcjach. Måns Mårlind i Björn Stein jednak przesadzili, i to bardzo. "Inkarnacja", co niestety sugeruje polski tytuł, to bowiem nie tylko thriller psychologiczny o zaburzeniu dysocjacyjnym, ale też horror oparty na religijnych obrządkach i wędrówce dusz oraz oczywiście dramat (pani doktor ma swoje traumy).
Tak naprawdę, z połączenia tych gatunków można było zrobić smakowity filmowy bigos z dreszczykiem, niestety Szwedzi zupełnie nie ogarnęli konceptu. Im bardziej zagmatwana fabuła, im więcej osobowości tym robi się nudniej. Zamiast suspensu, nieoczekiwanych zwrotów akcji, mamy szereg tanich horrorowych sztuczek (kamera podążająca wąskim korytarzem w kierunku drzwi, zmieniający się kolor tęczówki, spazmatyczne ruchy). Im bardziej mistyczne wyjaśnienia, tym bardziej czujemy się oszukani i rozczarowani. Krótko mówiąc, "Inkarnacja" to bełkotliwe pomieszanie z poplątaniem, acz ładnie nakręcone.
Gdyby nie Julianne Moore i jak zwykle przekonujący w rolach niezrównoważonych bohaterów Jonathan Rhys Meyers, film byłby kompletną porażką. Tak, przynajmniej aktorstwo jest na poziomie.
Bohaterką jest psychiatra podważająca istnienie mnogich osobowości. Sceptyczne podejście do zagadnienia rozdwojenia jaźni znika jednak, gdy ojciec - także psychiatra - przedstawia jej pacjenta - Adama, w którym "żyje" alter ego brutalnie zabitego przed laty Davida.
Mniej więcej od czasu "Lęku pierwotnego" z genialną kreacją Edwarda Nortona uwielbiam filmy o tej tematyce i mam wielką tolerancję dla niejasności, zawiłości i naiwności, które bezwzględnie pojawiają się w tych produkcjach. Måns Mårlind i Björn Stein jednak przesadzili, i to bardzo. "Inkarnacja", co niestety sugeruje polski tytuł, to bowiem nie tylko thriller psychologiczny o zaburzeniu dysocjacyjnym, ale też horror oparty na religijnych obrządkach i wędrówce dusz oraz oczywiście dramat (pani doktor ma swoje traumy).
Tak naprawdę, z połączenia tych gatunków można było zrobić smakowity filmowy bigos z dreszczykiem, niestety Szwedzi zupełnie nie ogarnęli konceptu. Im bardziej zagmatwana fabuła, im więcej osobowości tym robi się nudniej. Zamiast suspensu, nieoczekiwanych zwrotów akcji, mamy szereg tanich horrorowych sztuczek (kamera podążająca wąskim korytarzem w kierunku drzwi, zmieniający się kolor tęczówki, spazmatyczne ruchy). Im bardziej mistyczne wyjaśnienia, tym bardziej czujemy się oszukani i rozczarowani. Krótko mówiąc, "Inkarnacja" to bełkotliwe pomieszanie z poplątaniem, acz ładnie nakręcone.
Gdyby nie Julianne Moore i jak zwykle przekonujący w rolach niezrównoważonych bohaterów Jonathan Rhys Meyers, film byłby kompletną porażką. Tak, przynajmniej aktorstwo jest na poziomie.