Na tę produkcję czekaliśmy wszyscy od debiutu Kota w Butach, w 2004 roku w "Shreku 2". Rudzielec w kapeluszu rozmiękczył serca widzów i producenci szybko podjęli decyzję o spin offie. Reżyserowi Chrisowi Millerowi i teamowi scenarzystów zawdzięczamy poznanie dzieciństwa kociego mistrza szpady oraz jednej z jego wypraw - po złote gęsie jaja. Poznajemy też dziewczynę, która owinie go sobie dookoła łapki - uroczą czarnulkę Kitty, a także przyjaciela z sierocińca, osamotnionego jajogłowego kombinatora imieniem Humpty Dumpty. Przesłanie jest proste, fabuła również. Film wypełniają gonitwy po dachach, rozmowy o marzeniach, przyjaźni, latynoskie brzmienia i numery taneczne oraz mistrzowska, choć ciemna (cyfrowy efekt 3D) animacja.
Zaledwie kilka razy można usłyszeć bardziej pikantny żart, zrozumiały i zabawny dla starszego odbiorcy. Niezwykle wprawne oko dopatrzy się małego uśmiechu w kierunku "Fight Club". Jest też trochę scen westernowych. Bartosz Wierzbięta, który opracował polskie dialogi, z rzadka przemyca rodzime smaczki. "Kot w Butach" miesza za to konwencje i historie ze znanych i lubianych bajek i baśni. Główną oś zapewnia historia o Jasiu i magicznej fasoli. Humpty Dumpty ściągnięty został z brytyjskiego wierszyka. A na końcu, obowiązkowy w historiach dla najmłodszych, morał.
Polski dubbing, choć poprawny, nie jest w stanie zaoferować widzom tego, co z postaciami robią Antonio Banderas, Salma Hayek i Zach Galifianakis. To głosy tak charakterystyczne, tak wyraziste akcenty, iż nie sposób choćby zbliżyć się do ich stylu. Może więc rodzice zdecydują się po seansie z dziećmi, sięgnąć kiedyś po opcję z napisami?
"Kot w Butach" zapewnia wiele frajdy w czasie oglądania. Kociaki są urocze, a spojrzenie i łapki obutego rudzielca rozbrajające. Nawet psiarz będzie po filmie mruczał. Jednak to już nie to samo, co "Shrek".