FILM

Faceci w czerni II (2002)

Men in Black II

Recenzje (1)

W agencji MIB zaszło wiele zamian. O agencie K mało kto już pamiętał, natomiast J stał się w tym czasie postacią absolutnie wiodącą. Był zawsze tam, gdzie być powinien i z nieposłusznymi kosmitami rozprawiał się tak, jak rozprawiać się powinien. Niestety i jemu zaczęła doskwierać samotność i zmęczenie, tym bardziej, że po odejściu na emeryturę K, nie mógł on znaleźć odpowiedniego partnera. Jednak praca wymagała od niego ciągłego poświęcenia, a coś takiego jak zmęczenie, czy życiowa niechęć w ogóle nie mogły mieć racji bytu. Tym bardziej, że na ziemi wylądowała niezwykle niebezpieczna kosmitka Serleena, która poszukuje tajemniczego „Światła Zarthy”. Przed wielu laty agenci MIB pomogli uciekinierom z Zarthy w ukryciu ich najcenniejszego skarbu. Stał za tym nie kto inny jak agent K i to tylko on może powstrzymać zagładę naszego gatunku. Nie tracąc więc czasu J wyrusza po swojego dawnego partnera, który obecnie pracuje jako… naczelnik poczty. Czy i tym razem panom w czarnych garniturach uda się powstrzymać złowieszcze plany kosmitów? Przekonajcie się sami…

Długi czas oczekiwania na kontynuację „Facetów w czerni” spowodowany był tym, że w pracę nad nią miały zaangażować się wszystkie najważniejsze osoby z części pierwszej. Tak też się stało. Na fotelu reżyserskim ponownie zasiadł Barry Sonnenfeld, muzyką zajął się Danny Elfman, a na ekranie znów mogliśmy zobaczyć Tommy’ego Lee Jonesa, Willa Smitha i Ripa Torna, który wcielił się tu w szefa agencji MIB, Z. Można więc powiedzieć, że podobnie jak w przypadku hitu z 1997 roku tak i teraz ekipa miała pewne problemy, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło i prace mogły ruszyć z miejsca. Wiedząc już, czego oczekują widzowie i za co pokochali część pierwszą, pan Sonnenfeld porzucił myśli o eksperymentowaniu i opowiedział nam „Facetów w czerni 2” tak samo jak jedynkę. Niestety do końca nie był to dobry ruch, i już tłumaczę dlaczego…

Po pierwsze, w zasadzie najważniejsze, część pierwsza była niezwykle nowatorska i oryginalna. Nie kopiowała żadnych wzorców i dlatego robiła na widzach tak duże wrażenie. W dwójce niestety nie zobaczymy już nic nowego, wszystko jest do bólu schematyczne i powtarzalne. Tak na dobrą sprawę, gdyby ktoś pomiędzy oba te obrazy wstawił najzwyklejszą telewizyjna reklamę miałoby się wrażenie, że oglądamy wciąż ten sam, trwający już ponad półtorej godziny film. Z pewnością znajdą się osoby, które akurat takiego obrotu spraw nie potraktują jako minus, niemniej jednak ja zawsze uważałem, że co za dożo, to niezdrowo. Potencjał tego tytułu jest ogromny, w zasadzie nie ograniczają go żadne standardy, dlatego z łatwością można było opowiedzieć dwie całkowicie różniące się od siebie historie. Na nieszczęście widza, tak się nie dzieje…

Większy budżet ($140 mln) jakim w sequelu dysponowali twórcy został przeznaczony na jeszcze bardziej wymyślne efekty specjalne, które owszem w filmie takiego typu są potrzebne, ale nie powinny być najważniejsze. Gdyby tak więcej zielonych banknotów wyłożyć na scenariusz i zawarte w nim dialogi z pewnością nic złego by się nie stało, tym bardziej, że fenomen filmu z 1997 roku w znacznym stopniu opierał się właśnie na błyskotliwych rozmowach dwójki głównych bohaterów. Tu również na brak takowych narzekać nie możemy, ale szczerze powiedzieć trzeba, że w porównaniu z jedynki są dużo słabsze. Być może jest to też spowodowane tym, że w roli czarnego charakteru zdecydowano się zatrudnić seksowną Larę Flynn Boyle, której ponętne ciało z pewnością ze złowieszczym kosmitą mi się nie kojarzyło, a jej wypowiedzi miały z pewnością zbyt mało sarkazmu. Gdy wspomnę sobie wyczyny Vincenta D'Onofrio, ciężko mi jest w jakikolwiek sposób porównywać przeciwników agentów MIB, gdyż zwycięzca będzie tylko jeden…

Na szczęście wiele tych słabszych stron w obrazie w dużej mierze rekompensują nam aktorzy, którzy dają znakomity koncert gry. Przezabawny Will Smith po raz kolejny udowadnia, że takie role są dla niego wprost wymarzone. Nieustannie rzucając gagami jest w stanie rozweselić nawet największego gbura. Szczególnie pod tym kątem mogą podobać się pierwsze minuty seansu, gdy jego partnerem jest… pies rasy Mops, czyli agent Frank! Tommy Lee Jones rozbawia nas zaś czym zupełnie innym, kamienną twarzą, której wyraz nigdy się nie zmienia. Bez względu na sytuację, czy też zaczepki ze strony partnera, K zawsze pozostaje opanowany, przez co dochodzi do wielu komicznych sytuacji. Również nie można mieć pretensji do twórcy muzyki Danny Elfman, który i tym razem skomponował nam soundtrack godny zapamiętania. Dla wielu widzów z pewnością pozytywem okażą się zastosowane w filmie efekty specjalne. Jak już wspomniałem wcześniej, budżet jakim dysponowali twórcy był znacznie większy, co automatycznie przełożyło się na jeszcze bardziej dopracowane dodatki komputerowe, a także zwiększenie ich ilości.

Niestety „Faceci w czerni 2” to film słabszy od swojego poprzednika. Wpływ na to ma dosłowne przekalkowanie najważniejszych elementów jedynki i próba wciśnięcia ich na siłę w sequel. Szkoda, naprawdę szkoda, bo seria ta ma olbrzymi potencjał. Na szczęście nie zawodzą aktorzy, przez co miłośnicy produkcji z 1997 roku i tym razem powinni być zadowoleni z poczynań tytułowych facetów w czerni. Tak więc, jeżeli do tej pory nie widzieliście jeszcze tego obrazu, zachęcam do zapoznania się z nim. Nie jest to jakiś wielki fajerwerk, ale ogląda się go całkiem przyjemnie.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC