Ludzkość czeka nieunikniona zagłada, gdyż gigantyczna asteroida zmierza prosto w kierunku Ziemi, a wszelkie próby uniknięcia Armagedonu zakończyły się niepowodzeniem. W takich okolicznościach Dodge (Steve Carell), właśnie porzucony przez żonę, poznaje Penny (Keira Knightly). Razem, z podrzuconym psem nazwanym Sorry, wyruszają w poszukiwaniu jego szkolnej miłości.
"Przyjaciel do końca świata" to opowieść o przyjaźni, samotności, wyrzutach sumienia, rozczarowaniach, niespełnionych marzeniach i miłości. A także o braku zahamowań, desperacji i okłamywaniu samych siebie. Lorene Scafaria ukazuje bowiem dość prawdopodobną wizję apokalipsy. Jedni korzystają z resztek życia pełnymi garściami, nie zważając na konsekwencje i zmieniając swe ostatnie dni w hedonistyczny maraton. Inni próbują zachować pozory - jak co dzień chodzą więc do nudnej pracy czy też wypisują mandaty albo wierzą, że uda im się przetrwać w pancernym schronie wypełnionym bronią i chipsami. Z kolei jeszcze inni nie poddają się i za wszelką cenę chcą znaleźć szczęście.
Debiutującą reżyser nie ma jakiejś nadzwyczajnej wizji końca świata, nie proponuje szczególnie oryginalnej wersji potencjalnych wydarzeń, tworzy raczej zwykłą, hollywoodzką mozaikę sytuacji i postaci, ubarwiając całość alternatywnymi smaczkami jak winylowe płyty, z którymi Penny nie potrafi się rozstać. Jest w tej historii dużo oczywistości, bezpiecznych, przewidywalnych rozwiązań, ale sam pomysł jest na tyle oryginalny, że nie trzeba go na silę udziwniać czy traktować przewrotnie. Ponadto przez swą przygodę znakomicie prowadzi nas Steve Carell o aparycji i temperamencie oddanego, poczciwego psiaka, a Keira Knightly z niegroźnym szaleństwem w pięknych, brązowych oczach potrafi czasem rozpromienić ekran.
Dzieło Lorene Scafarii z założenia jest sentymentalne i romantyczne. Może chwilami przesłodzone, zbyt proste, ale niepozbawione uroku.