George Miller już od pierwszych minut wrzuca widza w sam środek zniszczonego świata. Oto nasz bohater, Max (Tom Hardy) trafia w ręce grupki dzikich wyznawców budzącego grozę Wiecznego Joe'a. Razem z nimi bierze udział w pościgu za zbuntowaną jednoręką Furiosą (Charlize Theron), która zabrała królowi jego piękne i niewinne kochanki. Max, któremu udaje się wydostać z ciężkich łańcuchów, trochę przez przypadek staje się jedyną osobą mogącą pomóc kobietom dotrzeć do ich wymarzonego raju.
"Mad Max: Na drodze gniewu" to dwugodzinna jazda bez trzymanki z zachwycającymi efektami specjalnymi, kostiumami, muzyką, scenografią i charakteryzacją. Dawno już nie było filmu, w którym tak spójnie zabawiono się tymi wszystkimi elementami. George Miller zaprojektował genialne, pobudzające wyobraźnię widowisko, ale udało się mu się pokazać również coś więcej niż tylko technologiczne nowinki.
Ograniczając dialogi do minimum, operując przede wszystkim akcją i umieszczając swoich bohaterów w rozpędzonych maszynach, Miller przedstawia nam szereg celowo przerysowanych, ale niezwykle interesujących postaci. W dzikim, postapokaliptycznym świecie pod rządami Wiecznego Joe'a na bunt decyduje się Furiosa, która chce dla kobiet innego, lepszego życia. W tym świecie nie odnajduje się też Max, który zmaga się z własnymi demonami przeszłości. Ich drogi łączą się, dzięki czemu mogą pomóc sobie nawzajem. Pośród ryczących silników pomiędzy tym dwojgiem rodzi się fascynująca, nieoczywista więź.
"Mad Max: Na drodze gniewu" to zachwycająca wizualna uczta z bohaterami, którym kibicuje się od początku do końca. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów kina akcji.