Wolverine (Hugh Jakcman) zostaje wysłany do przeszłości, do roku 1973, aby razem z młodym Profesorem X i Magneto, powstrzymać Mistique przed zabójstwem pewnego naukowca i tym samym zapobiec wielkiej wojnie pomiędzy ludźmi a mutantami.
Największym atutem nowego obrazu Bryana Singera jest akcja. Nie ma chwili wytchnienia. Pościgi, pojedynki, podróże w czasie i przestrzeni. Ale nie jakaś popisówka, choć efektownie jest bezapelacyjnie (szczególnie w finale i w Pentagonie). Po prostu: dużo się dzieje. Nie chodzi tylko o mieszanie wątków przeszłości i teraźniejszości czy walkę, ale i dynamikę oraz złożoność relacji między bohaterami.
Odrobinę cierpi na tym fabuła, bowiem twórcy chcą za dużo opowiedzieć naraz. To film o poszczególnych mutantach - związkach między nimi, ich ambicjach, lękach, problemach, bolączkach - ale też opowieść o próbie zgładzenia X-Menów przez ludzkość. Zarazem dawna historia i ciąg dalszy tego, co już znamy. Przez to nagromadzenie wątków nie wykorzystano potencjału niektórych postaci - w tym znakomitego Petera Dinklage'a jako dr Traska i ujmującego charyzmą, wnoszącego aspekt komediowy Evana Petersa w roli Quicksilvera.
Brawa natomiast należą się Singerowi i scenarzyście Simonowi Kinbergowi za zgrabne poradzenie sobie z motywem podróży w czasie. Najczęściej twórcy uznają, że sam pomysł jest wystarczająco genialny i faszerują swe dzieła stekiem bzdur. Tu jednak jest to przemyślane, logiczne, sprytnie połączone, zgrabnie prowadzone.
"Przeszłość, która nadejdzie" nie stanowi nowej jakości, nie wnosi niczego nowego do gatunku. Trochę siłą rozpędu, który nadały poprzednie odsłony, trochę przez dobrze zrealizowany zlepek co lepszych pomysłów współczesnego kina science fiction (są i skojarzenia z Tranfsormersami i z Avengersami), trochę z powodu znakomitej obsady, ten film się, po prostu, broni. Nie nuży, nie męczy, choć pozostawia lekki niedosyt.