"Jeszcze większe dzieci" to sequel komedii sprzed 3 lat. Niezłej, lekkiej, mało wyrafinowanej, ale nieobrażającej widza co pięć minut. Tym razem kumple - Lenny (Adam Sandler), Eric (Kevin James), Kurt (Chris Rock) i Marcus (David Spade) - urządzają imprezę, by przypomnieć sobie młode lata. Naturalnie, po drodze czeka ich wiele niespodzianek i kłopotów od szurniętych, zacietrzewionych studentów z bractwa po nie mniej szurniętą miłość ze szkolnej ławki.
Biorę poprawkę na filmy z Adamem Sandlerem. Nie spodziewam się humoru na miarę Woody'ego Allena czy Monty Pythona. Wiem, że czeka mnie seria gagów i pewna ilość płynów ustrojowych, ale są granice. "Jeszcze większe dzieci" mają potencjał i kilkoro dobrych aktorów (Maya Rudolph, Steve Buscemi). Bywa beztrosko, wesoło, znów mamy pozytywny przekaz o rodzinie, przyjaźni, szacunku. Niestety, całość zdominowana jest wymiotami, jednoczesnym pierdzeniem, bekaniem i kichaniem, trzęsącymi się biustami, obwisłymi, męskimi tyłkami. Czekają nas także wątki homoerotyczne, karykaturalne postaci (rodzina Malcolma) i Shaquille O'Neal przypominający Hightowera z "Akademii policyjnej". Brakuje tylko sikającego jelenia. A nie, przepraszam, też jest.
Za dużo tu niesmaczności, fekaliowych żartów, acz Buscemi jako Flavor Flav z Public Enemy jest znakomity.