Kate (Leslie Mann) w dość niecodziennych okolicznościach dowiaduje się, że mąż zdradza ją z seksowną kobietą sukcesu (Cameron Diaz). O dziwo, panie się zaprzyjaźniają, a przy okazji dowiadują, że jest jeszcze... ta trzecia.
Pomysł oczywiście nie do końca przełomowy czy oryginalny, ale mający spory potencjał. Trzy różne dziewczyny, o różnych walorach i wspólny wróg - mężczyzna. Twórcy wybrali jednak chyba najgorszy z możliwych wariantów, zrobili z nich wkurzające histeryczki.
Przez cały seans nie mogłam się zdecydować czy kobiety powinny za wszelką cenę trzymać swych mężczyzn z dala od tego dzieła czy wręcz przeciwnie, zrobić wszystko, by go zobaczyli. Chyba jednak szala przeważa się na opcję numer dwa. Po obejrzeniu "Innej kobiety", faceci będą padać do stóp swym oblubienicom, że nie są takie, jak bohaterki komedii Nicka Cassavetesa. Wahałam się z wyborem, bowiem jeśli koleś jest płochliwy, po filmie od razu wstąpi do zakonu, byle tylko nie mieć do czynienia z żadnym osobnikiem obdarzonym chromosomami XX.
Wydaje mi się, że pisząc scenariusz Melissa Stack chciała ostrzec mężczyzn, by nie zadzierali z kobietami, te bowiem wcale nie są głupie, przejrzą ich na wylot i jeszcze się zemszczą. Efekt jest taki, że przez blisko dwie godziny oglądamy hormonalny koszmar. Histerię, huśtawki nastrojów, brak zdecydowania, jeszcze raz histerię, emocjonalną niedojrzałość, zazdrość o większy biust i jędrniejsze pośladki, brak konsekwencji i - wspominałam już? - znowu histerię. W założeniu też zapewne miało być nieporwanie politycznie, z pazurem, by pokazać, że laski wcale nie są słodko-pierdziste jak w lukrowanych komediach romantycznych, a wyszło ordynarnie i wulgarnie (serio, kogo śmieszy srający pies?).
Dziewczyny (aktorki) fajne, można było na ich kontrastujących osobowościach wyrzeźbić błyskotliwą, pikantną komedię, a nie wypełnioną obraźliwymi stereotypami, nafaszerowaną banalnymi gagami, pozbawioną grama realizmu durną opowieść z pseudofeministycznym przesłaniem.