"Get on Up" to opowieść o chłopcu, który pokonując kolejne przeciwności losu stał się jednym z najbardziej wpływowych muzyków XX wieku znanym jako Mister Dynamit, Ojciec chrzestny soulu, Najciężej pracujący człowiek w show biznesie, czy po prostu James Brown.
Twórcy "Get on Up" postarali się, by ich obraz nie był typową, sztampową kinową biografią. Przede wszystkim porzucili linearną fabułę i chronologię, skacząc po historii muzyka, przeplatając na przykład wydarzenia z dzieciństwa, z późniejszymi występami na scenie. Kolejny atut dzieła to Chadwick Boseman w roli głównej i czasem też narratora bezpośrednio zwracającego się do widza. Świetnie oddał styl, manierę i temperament artysty. Niestety, Tate Taylor i scenarzyści popełnili największy grzech filmowych biografów - chcieli powiedzieć wszystko. Zamiast wybrać fragment czy kilka z historii czarnoskórego gwiazdora, próbują nam streścić 73 lata jego życia. Dowiadujemy się o trudnym dzieciństwie, jego stosunku do kobiet, późniejszych, nie najlepszych relacjach ze wspólnikami i oczywiście, przechodzimy przez kolejne etapy kariery. Gdyby tego było mało, mamy wzmiankę o Martinie Lutherze Kingu, miniwątek "o dzieciakach z The Rolling Stones" czy definicję muzycznego groove'u. Mimo sprytnej, nieuzinkowej formy, czeka nas tak naprawdę encyklopedyczna, niekoniecznie wciągająca opowieść.
Życie Jamesa Browna było ciekawe, bogate, burzliwe, stąd film z automatu jest interesujący. Gdyby jednak nie wyśmienita kreacja Boseman i kilka świetnych pomysłów, "Get on Up" nadawałby się do telewizji, nie do kina.