Tytułowy Chappie jest ocalonym przed złomowaniem robotem-policjantem, któremu pewien zdolny inżynier dał... świadomość. Chappie potrafi więc uczyć się, myśleć i czuć. W niepowołanych rękach, może okazać się jednak niebezpieczny.
Neill Blomkamp nakręcił wyśmienity, świeży a zarazem brudny "Dystrykt 9", dzięki któremu obwołano go zbawcą science fiction. Kolejne filmy jednak nie dorównują dziełu z 2009 roku i... jest problem. Z jednej strony od tych utalentowanych chciałoby się wymagać więcej, z drugiej absurdem jest oczekiwać, że ktokolwiek będzie kręcił wyłącznie rzeczy znakomite. Ja, po lekkim fochu przy "Elizjum", jestem raczej skora nieco reżyserowi z RPA odpuścić. "Chappie" nie jest wybitnym dziełem, ale ma mnóstwo atutów.
Tęsknie za starym Spielbergiem i brakuje mi w kinie pewnej świadomej naiwności, uproszczeń, jawnego wytykania ludzkości jej podstawowych wad, co robi właśnie Blomkamp w "Chappie". Jest naprawdę niezłym obserwatorem i choć mówi o rzeczach oczywistych, robi to w sposób poruszający (opowieść o czarnej owcy) czy dosadny (rozprawienie się ze złym człowiekiem). Jego pobudki są szlachetne, chce uwrażliwić znieczulonego okrutną i tragiczną rzeczywistością widza i pokazać zagrożenia, które sami na siebie zsyłamy. Porusza kwestie pychy, zabawy w boga, egoizmu, chciwości, okrucieństwa, inności, empatii. Pod względem treści, przekazu, pewnej uniwersalności, "Chappiemu" bliżej do produkcji Disneya czy wspomnianego Stevena Spielberga niż surowego, mocnego kina. To w zasadzie kino familijne, z tym, że adresowane do dorosłego widza, świadomego współczesnych zagrożeń i mechanizmów, według których funkcjonuje nasz świat. Blomkampa wyróżnia forma. Nie boi się brudu, przemocy. Bywa dosadny, odpychający. Nie zawsze nad tym panuje, czasem brakuje mu wyczucia, więc pojawiają się zgrzyty i dysonanse.
"Chappie" ma swoje wady, ale trzeba docenić styl i wrażliwość twórcy z Johannesburga. To mądra, wzruszająca, gorzka opowieść o tym, jak może wyglądać jutro, ale i o tym, jacy niezmiennie źli potrafią być ludzie.