Podstarzałego playboya Dona porzuca kolejna dziewczyna. Tym razem bohater przeżywa to szczególnie boleśnie. Wówczas dostaje anonimowy list od byłej kochanki. Pisze, że mają razem 18-letniego syna, który wyruszył właśnie na poszukiwanie ojca. Don traktuje to jak głupi żart, jednak podświadomie chce by było inaczej. Za namową sąsiada Winstona wyrusza w podróż, odwiedzić byłe kochanki i dociec prawdy. Te niespodziewane, zabawne w skutkach wizyty przy okazji stają się dla bohatera pretekstem do refleksji nad przemijaniem.
Siłą napędową filmu jest niewątpliwie główna rola Billa Murraya.Jego ospała gra oraz śmiertelnie poważna, smutna i zarazem komiczna mina oczarowuje, na zmianę śmiesząc i budząc współczucie.
Powolne tempo niczym z telenoweli szybko hipnotyzuje. Sprawia, że z wypiekami na twarzy czekamy by poznać kolejną eks-sympatię Dona. W lakonicznych rozmowach, powściągliwej grze aktorów baczne oko widza delektuje się szczegółami, niedomówieniami i emocjami, które reżyser inteligentnie ukrył pod powierzchnią na pozór nudnawej historii. Jarmusch ma skłonność do ukazywania w filmach obskurnego i biednego oblicza Ameryki. Tym razem pokazał jej bogatą różnorodność.
Nawet na moment z twarzy nie schodzi nam grymas uśmiechu. Najzabawniejsze są sceny, w których teoretycznie nic się nie dzieje np. gdy Don ubrany obowiązkowo w elegancki dresik, w bezruchu siedzi na kanapie i tępo gapi się w telewizor.
Wielki ukłon w stronę Jarmuscha, za to że przy pomocy prostych zabiegów potrafi widza szczerze poruszyć. To niestety w dzisiejszym kinie należy do rzadkości.