"Narodziny gwiazdy" to trzecia wersja, tym razem wyreżyserowana przez odtwórcę głównej roli Jacka - Bradley'a Coopera.
Jego podopieczną, śpiewaczkę w spelunce zagrała gwiazda pop czyli Lady Gaga. Zagrała dobrze, chociaż może czasem zbyt teatralnie, ale bardzo trudno uwierzyć znając jej napędzaną skandalami karierę w wizerunek początkowo przynajmniej skromnej, nieśmiałej Ally. Jakoś nie wierzy się w jej skromność i subtelność, zwłaszcza przy bardzo mocnym śpiewaniu, wręcz wykrzykiwaniu.
Jednak dobrze zgrała się na planie z Bradle'yem Cooperowi, który za swoją kreację po prostu musi dostać Oscara. Wiedziałam, że jest bardzo dobrym aktorem, ale teraz wiem, że wręcz wspaniałym. Przykuwa wzrok cały film, jest bardzo emocjonalny, sugestywny, zaangażowany i znakomicie nauczył się śpiewać.
Piosenki faktycznie są wspaniałe, melodyjne, łatwo wpadają w ucho, ale są jednocześnie szlachetne.
Historia jest bardzo typowa, ale długi film ogląda się z przyjemnością. Może zbyt mało skupiono się na samym związku piosenkarskiej pary, a za wiele jest samych występów, ale jest to z pewnością dobre kino.