FILM

Antychryst (2009)

Antichrist

Recenzje (2)

Jego najnowsze dzieło opowiada o małżeństwie, które w wyniku nieszczęśliwego wypadku traci synka. Po śmierci dziecka kobieta popada w depresję. Wyleczyć ją próbuje mąż, uznany terapeuta. Za metodę kuracji przyjmuje konfrontację żony z jej największymi lękami. W tym celu wyjeżdżają w leśną głuszę zwaną Edenem.

Na tym etapie rozwoju akcji możemy mówić jedynie o dramacie psychologicznym. Gdzie tu horror, gdzie pornografia? Przez pierwszą godzinę filmu z ekranu po prostu wieje banałem. Von Trier opowiada historię jakich wiele. Fakt, iż wykorzystuje przy tym bardzo dobre narzędzia, między innymi zdjęcia kręcone z ręki, bliskie, intymne plany oraz wspaniałe podanimowane wizualizacje, które przybliżają problemy psychiczne głównej bohaterki. Dzięki nim widz miejscami odnosi wrażenie, że dramat jakiego jest świadkiem, jest niemal rejestracją prawdziwej terapii. Także zaangażowanie do głównych ról demonicznego w rysach twarzy i gestach Willema Dafoe, który przed dwudziestoma laty wcielił się w Jezusa w "Ostatnim kuszeniu Chrystusa", oraz niemal bliźniaczo do niego podobnej Charlotte Gainsbourg, wprowadza dodatkową symbolikę. Z biegiem czasu, także i fabuła staje się ciekawsza. Terapeuta poznaje prawdziwe przyczyny depresji żony, które wykraczają daleko poza budowanie portretów nieszczęśliwych bohaterów przeciętnego dramatu psychologicznego.

W efekcie von Trier jawi się jako iście przebiegły feminista. Portret kobiety jaki buduje wymyka się stereotypom. Zrównuje on niewiastę z nieokiełznaną naturą w ogólności. Agresorem natomiast czyni mężczyznę, czynnik normalizujący nie tylko przyrodę, ale przede wszystkim emocjonalność płci przeciwnej. Gdyby reżyser zatrzymał się na tym etapie, zapewne jego film przeszedłby bez echa. Na to autor "Przełamując fale" i "Idiotów" nie mógł sobie pozwolić. Dlatego postawił na rzeź. Ale dlaczego budzi ona kontrowersje? W dobie kiedy powstaje szósta część serii horrorów "Piła", obrazy, które podaje nam von Trier nie powinny wywoływać żadnej innej reakcji poza niesmakiem. To czysty zabieg promocyjny, a właściwie autopromocyjny, lansujący nazwisko reżysera. Szkoda, że całkowicie zakrywa ciekawy przekaz.

Ponoć w trakcie realizacji "Antychrysta" von Trier przeżył załamanie nerwowe. Nie dziwota. W swym bezustannym dążeniu do trwania na świeczniku twórca musiał posłużyć się naprawdę wielką łopatą, aby poruszyć widza. A świadome stosowanie łopatologii może podłamać najmocniejszych zawodników.

Bajka o żelaznym lisie

Gdy człowiek doznaje traumy, zjawia się trzech żebraków, próbując rozerwać mu duszę. Ci trzej żebracy to Żal, Ból i Rozpacz. W "Wyznaniu reżysera", dokumencie który Lars von Trier przedstawił przed premierą "Antychrysta" zwierza się, że dwa lata wcześniej popadł w głęboką depresję uniemożliwiającą mu jakiekolwiek działania. Po roku pozbawionego sensu i znaczenia stuporu von Trier zaczął pisać scenariusz i rozpoczął pracę, by na nasze ekrany wprowadzić "Antychrysta".
On (dawno nie widziany w poważniejszej roli Willem Dafoe) i Ona (znakomita i doceniona nagrodą na canneńskim festiwalu Charlotte Gainsbourg) uprawiają seks, kochają się, pieprzą w łazience w spowolnionym rytmie czarno-białych zdjęć, rozrzucanych w rozkoszy przedmiotów i wirującej pralki. Tymczasem ich kilkuletni synek wydostaje się z zagrody łóżeczka i wraz z misiem podąża ku otwartemu oknu, by z ośnieżonego parapetu wypaść w dół na ulicę. Wirowanie i spadanie. Spazm orgazmu zbiega się z zakończonym praniem i śmiertelnym upadkiem dziecka. "Post coitum omne creatura triste est" - po stosunku każde stworzenie jest smutne. Po tym spółkowaniu erosa z tanatosem On i Ona są w rozpaczy. Ona trafia do kliniki psychiatrycznej, On zaś będąc doświadczonym psychoterapeutą, postępuje wbrew etyce i zabiera ją do domu, by samemu poprowadzić terapię. Odkrywanie kolejnych warstw lęków prowadzi oboje do Edenu, zakątka w lesie, gdzie Ona z dzieckiem spędziła poprzednie lato pisząc pracę o naturze okrucieństwa wobec kobiet. Nomen omen w Edenie, pośród baśniowej scenerii i atmosfery (proste acz sugestywne efekty specjalne w wykonaniu polskiego studia Platige Images- ech gdzież ono było, gdy kręcono "Wiedźmina") "chatki złej czarownicy" nastąpi kulminacja, podczas której Mężczyzna (Dafoe grał Chrystusa w "Ostatnim kuszeniu") zmierzy się ze swym Antychrystem. Spróbuje stawić czoła najstraszliwszym pierwiastkom: Kobiecie, której okrucieństwo napędzane jest żądzą i Naturze, która jest kościołem szatana.
Praca nad "Antychrystem" stanowiła dla von Triera antydepresyjną terapię, którą konsekwentnie poprowadził do napisów końcowych nie bacząc na odbiorców, mogących nie do końca podzielać lęk pięćdziesięciotrzyletniego reżysera przed kobietami, przed naturą, przed druzgoczącą potęgą fizycznego pożądania. Niektóre sceny rodem z bajki o żelaznym wilku (w tym przypadku lisie) miast grozy budzą jedynie śmiech. Jak na horror, za mało tu strachu, jak na horror obdarzony przydomkiem "metafizyczny", za dużo wsobnej autoanalizy.
Von Trier zadedykował "Antychrysta" Andriejowi Tarkowskiemu, jednak rosyjski reżyser korzystając w swych filmach z własnych przeżyć, komponował uniwersalną poetykę, neurotyczny Duńczyk serwuje zaś autoterapeutyczny obraz stworzony bardziej "sobie a X muzie" niż widzom. To taka wprawdzie atrakcyjna wizualnie, ale jednak celuloidowa grafomania.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC