Costi jest zwykłym facetem. Ma przeciętną pracę, żonę, syna, któremu czyta opowieść o Robin Hoodzie, kredyt. Pewnego dnia przychodzi do niego sąsiad, chcąc pożyczyć pieniądze. W zamian proponuje połowę skarbu, który ma być zakopany na posesji jego dziadka.
"Skarb" jest filmem, w którym tak niewiele się dzieje, iż jest to wciągające. Corneliu Porumboiu z lubością oddaje się pokazywaniu codzienności i zwyczajności. Oglądanie telewizji, czytanie dziecku książki, klikanie w komputerową myszkę, jazda autem, siedzenie przy biurku, kopanie dołu - to przede wszystkim zobaczymy na ekranie. Reżyser rozwleka akcję do granic możliwości, by wpleść w te statyczne sceny opowieść o Rumunii. Mówi o czasach komunistycznych, ale i o współczesnych. Pokazuje przeciętnych obywateli, policję, urzędników. Trochę żali się na ciężkie życie w kraju, a trochę każe wierzyć w cuda. Nie boi się naiwności, nie unika absurdu.
To trochę film o niczym, bajka dziwnie osadzona w rzeczywistości, ale na swój sposób ciekawa, pozwalająca nieco poznać Rumunię, jej mieszkańców i kino.