22 stycznia 2019, Karolina Antczak
Powiedzmy sobie szczerze: oryginalne filmy Netliksa częściej rozczarowują niż spełniają oczekiwania. Bywa, że brakuje im odpowiednio charakterystycznych aktorów (albo przynajmniej znanych, którzy przyciągną widzów przed ekrany), albo wystarczająco zdolnych reżyserów i scenarzystów, by nadać produkcji odpowiednią głębię. Tym razem Netflix zapewnił i jedno i drugie, bowiem w reżyserce najnowszego filmu zasiadła pani odpowiedzialna za duńskich “Braci” (pierwowzór wersji amerykańskiej z Tobey’em Maguirem i Jakiem Gyllenhaalem) czy “Nocnego recepcjonistę”, zaś w roli głównej obsadzono Sandrę Bullock, wciąż uznawaną za jedną z największych gwiazd współczesnego kina. “Nie otwieraj oczu” pozwoliło społeczeństwu przypomnieć oba te nazwiska. Z jakim skutkiem?
Zmysł wzroku, w przypadku większości ludzi, można nazwać pierwszym i podstawowym narzędziem obronnym. Za jego pomocą oceniamy otoczenie: od rzeczy trywialnych, jak czyjeś ubranie, po te determinujące przetrwanie: często po wyglądzie potrafimy rozpoznać jadalne gatunki roślin, widzimy czy na drodze jest bezpiecznie, ostatecznie dzięki zmysłowi wzroku wykrywamy niebezpieczeństwo. Niespodziewanie na świecie pojawia się siła, która każe ludzkości zakwestionować tę podstawową prawdę. Tajemnicze zagrożenie zabija każdego, kto na nie spojrzy - i to nie w taki typowy, jumpscare’owy sposób rodem z typowego horroru. Nie, owa siła zmusza ludzi do samobójstwa. Kiedy ją zobaczysz, nie ma już dla ciebie ratunku. W tym świecie usiłuje przetrwać Mallory (Sandra Bullock), samotna kobieta wraz z dwójką dzieci. Akcja filmu toczy się dwutorowo: z jednej strony śledzimy przeprawę rodziny przez rzekę, z drugiej poznajemy wydarzenia z przeszłości, które doprowadziły do tej sytuacji.
Powiedzmy sobie od razu - to nie jest horror, nie taki typowy, i wyjadacze tego gatunku mogą być srodze zawiedzeni. Po obejrzeniu filmu nasuwają mi się raczej określenia takie jak dramat psychologiczny, może nawet thriller z wątkami paranormalnymi. Dla wielu widzów “Nie otwieraj oczu” okazało się nudne i przegadane, dla mnie to właśnie stopniowe budowanie postaci i relacji między nimi świadczy o sile netfliksowej produkcji. Bohaterowie nie są skonstruowani w sposób idealny, ale widać, że ktoś rzeczywiście włożył wysiłek, by uczynić z nich pełnoprawne postaci, w których losy możemy się wciągnąć, a kolejne śmierci (bo są momenty, że trup ściele się gęsto) wręcz przeżywać na poziomie emocjonalnym - przy czym warto pamiętać, że w typowym slasheru, którego cechy czuć czasami w filmie, takie sytuacje zazwyczaj wywołują w nas rozbawienie.
Trzeba przyznać, że dużą zasługę mają tutaj aktorzy. Netflix się postarał - obsada najeżona jest wielkimi nazwiskami ze świata kina. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Sandra Bullock, która znów udowadnia, że jest po prostu świetną aktorką. “Nie otwieraj oczu” to przy okazji kolejne przypomnienie jej kunsztu, jeśli chodzi o role dramatyczne (bo o jej talencie komediowym pamięta chyba każdy). Przy okazji najlepszych w filmie kreacji po prostu trzeba wspomnieć o dzieciach, zagranych przez Vivien Lyrę Blair i Juliana Edwardsa. Podczas gdy w tego typu produkcjach najmłodsi grają boleśnie sztucznie czy wręcz groteskowo, ta dwójka poradziła sobie fenomenalnie. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam równie autentycznie zagrane maluchy. Tak naprawdę większość aktorów zasługuje na pochwałę - czy to ekranowy partner Bullock, Trevante Rhodes (znany między innymi z oscarowego “Moonlight”), czy pojawiająca się dosłownie przez chwilę Sarah Paulson. Świetny występ zaliczył także John Malkovich. Jego postać to z pozoru typowy redneck, w rzeczywistości jeden z nielicznych bohaterów myślących mózgiem, ale też posiadający coś na kształt serca. Chociaż dla aktora odegranie takiej roli nie było raczej szczytem możliwości, zdecydowanie dodało produkcji nieco głębi.
Trudno wypowiadać się na temat efektów specjalnych - bo też, jak się okazuje, nie jest to film, w którym mają one aż tak duże znaczenie. Paradoksalnie klimat buduje tu to, czego nie widzimy. Muszę przyznać, że były momenty dosłownie skonstruowane, by wpleść w nie wyskakujący znikąd, przerażający element, a wychodziło… nie do końca tak, jak widz oczekiwał. Czy to dobrze, czy źle, warto ocenić samemu. Robotę robią także efekty dźwiękowe, przede wszystkim odgłosy wydawane przez ptaki - chociaż w tym przypadku, ponownie, jeszcze bardziej upiorna była chyba cisza.
Moja pierwsza myśl po seansie? “To musi być na podstawie książki, bo scenarzyście nie chciałoby się tyle wymyślać”. I jest w tym ziarno prawdy - trzeba przyznać, że jak na coś reklamowanego jako telewizyjny horror/thriller, “Nie otwieraj oczu” jest… wyjątkowo rozbudowany. Postaci, choć w większości odrysowane od szablonu, mają swoją głębię, przeżycia, historię - krótko mówiąc coś, co je ukształtowało (o ile oczywiście nie zginą, zanim zdążymy się tego dowiedzieć). W zestawieniu z dobrymi aktorami, po prostu musiało zaiskrzyć, i tak pomimo dziur fabularnych i pewnych umownych rozwiązań, efekt końcowy wypada zadowalająco. “Nie otwieraj oczu” nie jest filmem złym. Winę w jego kiepskim odbiorze ponosi w dużej mierze marketing - ludzie nastawili się na pełnokrwisty horror, otrzymali raczej psychologiczny dramat z potencjałem, by opowiedzieć jeszcze głębiej i mocniej. W takim wypadku pozostaje chyba tylko przeczytać książkę.