01 kwietnia 2019, Karolina Antczak
Nie od dziś wiadomo, że krótka forma zazwyczaj przykuwa uwagę przeciętnego widza szybciej i częściej niż dłuższe produkcje. Rozwlekłe filmy i tasiemcowate seriale ciągnące się przez wiele sezonów nierzadko potrafią przytłoczyć jeszcze przed rozpoczęciem seansu. Choć nie jest to sztywna, uniwersalna reguła, trzeba przyznać, że się sprawdza: w reklamach, teledyskach, ostatnio także w jednej z nowych propozycji Netflixa, która sprawnie wykorzystuje wszystkie dobrodziejstwa produkcji krótkometrażowej.
“Miłość, śmierć i roboty” to przewrotna, animowana antologia fantastyczno-naukowa dla dorosłych, którą do przysłowiowej kupy złożyli Tim Miller (reżyser pierwszego “Deadpoola”) i David Fincher (właściwie zbyt dużo filmów, żeby wymieniać - powiedzmy więc, że to ten od “Podziemnego kręgu”). Choć to jedno zdanie całkiem dobrze oddaje ducha całości, stanowi także ogromne uproszczenie. W skład antologii wchodzą przeróżne odcinki, których długość waha się od kilku do kilkunastu minut, a każdy z nich stanowi oddzielną produkcję stworzoną przez różne studia. Za większością z nich stoi też słowo pisane - poszczególne odcinki są oparte na bądź inspirowane opowiadaniami i innymi tekstami, napisanymi przez kilkunastu pisarzy. Trudno więc dziwić się różnorodności - każdy z odcinków ma innego “ojca” i w odmienny sposób przedstawia niekiedy zbliżone do siebie problemy. Niby wiadomo na przykład, na jak wiele sposób można przedstawić przejęcie kontroli nad Ziemią przez nową cywilizację, ale czy kiedykolwiek jakiś twórca zaangażował w to jogurt? No właśnie.
Tak naprawdę bardzo ciężko jest opisać sedno serialu. Również tematyka wymyka się jakimś ścisłym ramom. Chociaż tytuł stanowi swego rodzaju klamrę, spinającą tematycznie większość odcinków, tak naprawdę każdy z nich opowiada o czym innym. Mamy na przykład motywy steampunkowe połączone z wierzeniami Dalekiego Wschodu. Są odcinki, które toczą się w kosmosie, inne - w twierdzy, w której grasować ma krwiożercza bestia. Są rolnicy w mechach, sympatyczne, klnące roboty na krajoznawczej wycieczce po postapokaliptycznym mieście, wreszcie - cywilizacja zamknięta w lodówce. Czujecie ten klimat? Trzeba przyznać, że krótka forma sprzyja twórcom także przy okazji aspektu fabularnego. Ograniczenie czasowe zmusza do zastosowania pewnych uproszczeń - takich, które nie zostaną wybaczone w przypadku dłuższej produkcji, ale tutaj wydają się wręcz niezbędne. Wiele rzeczy jest umownych, bohaterowie zaledwie naszkicowani, ale najczęściej wystarczającą charakterystyczni, by dało się ich polubić. Potencjał niektórych odcinków nie wychodzi poza te kilka minut, jednak niektóre produkcje wyglądają naprawdę obiecująco i aż szkoda, że (jak na razie) nie jest nam dane zobaczyć więcej.
Animacje z pewnością nie są przeznaczone dla dzieci - czasami jedynie z powodu wulgarnego języka, czasami ze względu na nagość albo graficznie przedstawioną przemoc, a właściwie za każdym razem, z powodu ogólnego przesłania odcinka. Czasem bywają one depresyjne w swojej prawdziwości, innym razem absurdalnie tragiczne; czasem zabawne w sposób zrozumiały jedynie dla dorosłego widza, a niekiedy zwyczajnie, po ludzku smutno-melancholijne, pozostawiające odbiorcę z nutą beznadziei. Właściwie zawsze ich treść odnosi się do tytułu zbioru: w jednych animacjach mamy do czynienia z robotami, w kolejnych z miłością (zazwyczaj traktowaną raczej w aspektach fizyczności) no i, rzecz jasna, ze śmiercią - to chyba najczęściej. Te elementy łączą się ze sobą w nierzadko przewrotny sposób. Po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że nie zaszkodziłoby także dopisać “I koty” w podtytule...
Poszczególne odcinki antologii różnią się od siebie nie tylko tematyką, ale też - a może przede wszystkim - stylistyką. Mamy tu do czynienia z całym przekrojem różnego rodzaju animacji. Niektóre odcinki, jak “Za szczeliną orła”, są zaprojektowane tak realnie, że wręcz ocierają się o tak zwaną “dolinę niesamowitości” (odwzorowują rzeczywistość z tak dużą precyzją, że ich oglądanie może wywoływać dyskomfort). Z kolei “Historie alternatywne” i przedstawione w nich, absurdalne wizje śmierci Hitlera, to prosta kreska i żywe, wesołe kolory, kojarzące się z najtańszymi, animowanymi produkcjami dla dzieci - swoją drogą, bardzo udany zabieg. W antologii znalazło się miejsce dla odcinków naśladujących zachodnie kreskówki albo japońskie anime, jak choćby “Udanych łowów”. Z kolei “Nieśmiertelna sztuka” przypomina wprawione w ruch kadry komiksu. Wspominając o ciekawych rozwiązaniach technicznych, uwagę przyciąga graficzna perełka całego zestawienia. “Rybia noc” to przepiękny odcinek zachwycający kreską, animacją i grą kolorów, stworzony przez polskie studio Platige Image, odpowiedzialne między innymi za “Jeden dzień z życia” - animowany reportaż na podstawie książki Kapuścińskiego.
“Miłość, śmierć i roboty” to naprawdę udana antologia. Spodoba się pasjonatom animacji i grafiki - to w zasadzie swego rodzaju przegląd różnego rodzaju rozwiązań technologicznych i projektowych. Zadowoleni powinni być także fani fantastyki: ci z kolei będą mogli zobaczyć wprawione w ruch pomysły znanych pisarzy i przekonać się, jak nawet najbanalniejsze pomysły nadal można opowiedzieć w sposób intrygujący. I chociaż do tych dwóch grup antologia wydaje się być skierowana, pokuszę się o stwierdzenie, że naprawdę wiele osób znajdzie tu coś dla siebie, na tyle różnorodne są poszczególne odcinki. I trzeba przyznać, że serial wciąga - naprawdę trudno oderwać się od ekranu, kiedy tyle się na nim dzieje.