Film rozpoczyna się jak każdy inny sci-fi, historyjka wprowadzająca, prezentacja bohaterów, których poczynania będziemy oglądać, kilka chwil żeby połapać się z jakim światem i realiami mamy do czynienia i... kończy się sci-fi, a zaczyna niesamowita przygoda! Mamy tu komedie, western, horror i melodramat, na dodatek wielość gatunków nie niszczy całości, a wręcz ją wzbogaca czyniąc film bardziej zróżnicowany w odbiorze. Aktorzy pomimo, że do sławnych nie należą (w każdym razie ja o nich nie słyszałem, choć nazwisko Baldwin jest mi podejrzanie znajome... - ich jest pełno i są wszędzie) to wydali się mi poprawni i przekonywujący. Muzyka przygrywająca w tle elegancko wpajała się w akcję, subtelnie wpływała na wibrowanie szarych komórek wzmagających pracę gałek ocznych. A te miały na co patrzeć! Budżet 40mln$ nie zapowiadał żadnych fajerwerków, a tu miła niespodzianka! Nie trzeba mieć 300mln$ Petera Jacksona żeby zrobić fajne efekty specjalne (tak, tak - jestem przeciwnikiem LotR! haha!). Bałem się, że "Serenity" skończy się gdzieś po 90min, ale na szczęście twórcom nie zabrakło pomysłów i film jest dłuższy niż większość "młodzieżowych" tworów współczesnego kina.
Na koniec film chciałbym każdemu gorąco polecić, tylko szkoda, że Ci "wspaniali Amerykanie" mogą się nim cieszyć od trzech miesięcy... Niech skończą się problemy z wizami i niech stanieją bilety to będziemy latać za ocean do kin, bo u nas to wygląda tragicznie (przypomina mi się Cube, premiera w Polsce była chyba po dwóch latach - no comment). Koniec narzekania, trzeba coś obejrzeć - od wczoraj miałem przerwę grrrrr!!!