FILM

Inwazja: Bitwa o Los Angeles (2011)

Battle: Los Angeles

Recenzje (1)

Los Angeles, 2011. Media podają doniesienia o zbliżających się do Ziemi meteorach. Szybko okazuje się, że jest to coś zupełnie innego, znacznie bardziej niebezpiecznego. Grupka dzielnych żołnierzy nie zamierza jednak oddać miasta bez walki.

W sumie jest fajnie. Aaron Eckhart jest równie przystojny, co waleczny. Poza tym mamy bohaterskich marines, którzy "nigdy się nie poddają", ultragroźnych obcych z wypasioną bronią, sprzętem i centrum dowodzenia. Czeka nas mnóstwo strzelania, wybuchów, granatów - generalnie jedna wielka bitwa. Wygląda to niezwykle imponująco i efektownie. Kosmiczna estetyka przypomina nieco "Dystrykt 9" Neilla Blomkampa, acz mówimy tu wyłącznie o aspektach plastycznych. Ponadto dostajemy genialne zdjęcia płonącego i zrujnowanego Los Angeles i kapitalne efekty dźwiękowe (dlatego właśnie należy chodzić do kina). Jest wartko, dynamicznie, z licznymi ujęciami z ręki, kaskaderskimi popisami i wszystkim, czego trzeba, by się w kinie zbytnio nie przemęczyć. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby Eckhart, znaczy sierżant Nantz, nie wygłaszał podniosłych mów ku pokrzepieniu serc, gdyby nieustannie nie brzmiała patetyczna, do bólu wtórna i banalna muzyka Briana Tylera, a amerykańska flaga trzepotała nieco ciszej.

Fani science fiction nie znajdą tu dla siebie zbyt wiele, dla miłośników batalistycznych widowisk i filmów, gdzie trup ścieli się gęsto, huczą eksplozje, a kule świszczą nad uszami to pozycja obowiązkowa.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC