Wes Craven wzbraniał się przed realizacją "Krzyku 4" dopóki nie dostał odpowiedniego scenariusza, a ten okazuje się niemal doskonały. Samo "ugryzienie" tematu jest jednocześnie (znów) błyskotliwie proste i genialnie przewrotne. Do tego mamy zabawne dialogi i wciągającą narrację.
Najnowsza część sagi Sidney Prescott to jednak przede wszystkim kwintesencja ironiczno-straszącego Cravena z tym, że pogłębiona o dodatkowy wymiar (nie, nie 3D), podniesiona do potęgi, podkoloryzowana i, oczywiście, z kolejnymi regułami. Dodatkowy atut stanowią aktorzy - dla Neve Campbell jakby czas stanął - ta sama fryzura, te same zmrużone w gniewie oczy. Courteney Cox i David Arquette przeszli samych siebie (chociażby dla ich rozmów warto wybrać się do kina), z młodych natomiast najlepiej wypadła ekspertka od krwawego Hollywood, Hayden Panettiere. Kapitalne są też gościnne występy.
To obraz, który chętnie obejrzy się drugi, trzeci i czwarty raz. Reżyser wypakował bowiem dzieło cytatami, autocytatami i najrozmaitszymi smaczkami. A to jakiś plakat, a to sfabrykowany film pewnego znakomitego reżysera, a to... najlepiej sami sprawdźcie. Po prostu, prawdziwa uczta dla miłośników horrorów.
Specjalnie nie zdradzam nic na temat fabuły, bo nie chcę nikomu odbierać przyjemności. Powiem tylko, że cytat o tym, czego się nie robi z oryginałem na pewno przejdzie do kanonu.