Peter Parker (Tobey Maguire) w szkole był przysłowiową czarną owcą, któremu los nieustannie podkładał kłody pod nogi. Nie mając praktycznie żadnych przyjaciół chłopak wiódł życie samotnika. Jedynymi osobami, z którymi utrzymywał kontakt była jego sąsiadka Mary Jane Watson (Kirsten Dunst), w której potajemnie się podkochiwał i bardzo majętny kolega ze „szkolnej ławy”, Harry Osborn (James Franco). Dla Petera jednak to nie znajomi, a nauka dawała prawdziwe szczęście i to głównie dla niej oddawał swoje wolne chwile. Pewnego razu na szkolnej wycieczce do centrum naukowego, która oczywiście bardzo chłopaka cieszyła, zostaje on ugryziony przez genetycznie zmodyfikowanego pająka (to jest wersja przyjęta w filmie, w komiksie pajęczak był napromieniowany odpadami z laboratorium atomowego – to nie jedyne odstępstwa od wersji papierowej, ale o tym później). Niedługo po tym zdarzeniu Peter zaczął dostrzegać u siebie zmiany w organizmie, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Stał się silniejszy, zręczniejszy, nabył zdolność chodzenia po ścianach oraz posiadł swoisty „pajęczy szósty zmysł” ostrzegający go przed zbliżającym się zagrożeniem. Na początku swoje unikalne zdolności zaczął potajemnie wykorzystywać w celu szybkiego wzbogacenia się i podbicia serca Mary Jane. Niestety pewnego wieczoru został on oszukany przez organizatora amatorskiego wreslingu i w odwecie pozwolił uciec bandycie, który obrabował nieuczciwego pracodawcę. Chwilę później ten sam człowiek zabił jego wujka (Cliff Robertson)… Od tej pory Peter przyrzekł sobie, że będzie walczył z wszelakim złem w otaczającym go świecie. Jego pierwszym, śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem będzie Zielony Gobelin (Willem Dafoe), czyli ukrywający się pod zielonkawą maską wynalazca-naukowiec Norman Osborn, ojciec jego jedynego przyjaciela - Harrego…
Reżyserię kinowej wersji „Spider-Mana” powierzono znakomitemu filmowcowi Samowi Raimi. Cóż, twórca to bezsprzecznie wspaniały, ale w swojej długoletniej karierze nie miał on do czynienia z żadną megaprodukcją. Zresztą sama tematyka filmu bardzo mi w tym wszystkim nie pasowała, wszak pan Raimi przede wszystkim specjalizował się w horrorze. Do czasów ekranizacji przygód Człowieka Pająka największym osiągnięciem tego reżysera była według mnie świetna seria „Martwego Zła”. Wiele osób, w tym także ja, zastanawiało się więc, czy reżyser ten podoła wyzwaniu i stworzy film, który popularnością zmierzy się z „Batmanem” Tima Burtona, czy chociażby „Supermanem” Richarda Donnera. Wszystkie problematyczne, przepełnione pesymizmem pytania znalazły swoje odpowiedzi już po pierwszym weekendzie wyświetlania tego obrazu w kinach. Po trzech dniach gościny na srebrnych ekranach przygody „Spider-Mana” zabiły ponad $100 mln, a w sumie przychody ze sprzedanych biletów przyniosły twórcą dochód w wysokości $822 mln! Kwota to astronomiczna, ale szczerze powiedziawszy znakomicie oddająca klasę tej produkcji.
Sukces „Spider-Man” może zawdzięczać na pewno kilku bardzo ważnym elementom rzemiosła filmowego, ale też jednemu zupełnie niezwiązanemu z tematyką X Muzy. Generalnie chodzi o samą postać Petera Parkera. W całym komiksowym, animacyjnym, czy serialowym cyklu, wszystko kręci się wokół jednej jakże istotnej rzeczy – Peter jest zwykłym człowiekiem, który swoje niezwykłe zdolności nabył w trakcie „przykrego wypadku”. Pomimo tego, że pajęcze moce czyniły go praktycznie niezwyciężonym, nigdy nie zatracił wartości nabytych w dzieciństwie. Do końca pozostał tym samym cichym Peterem, który pragnął poznawać świat i innych ludzi, który szukał spokoju i zapomnienia po wszystkich tragicznych wydarzeniach, jakie spotkały go w życiu. To właśnie ta cecha wyróżniała go spośród wielu innych komiksowych bohaterów, to właśnie to sprawiało, że mógł się z nim utożsamić praktycznie każdy z nas i to właśnie to stało się główną wykładnią sukcesu filmu kinowego. Sam jestem w posiadaniu ponad stu papierowych zeszytów z jego przygodami i wierzcie mi, że człowieczy pierwiastek zawsze górował nad innymi jego cechami.
W hierarchii ważności drugą „cegiełką sukcesu” według mnie jest ciekawy scenariusz. Skrypt do tej produkcji napisał znakomity scenarzysta David Koepp („Jurassic Park”, „Mission: Impossible”, po „Spider-Manie”, „Wojna Światów”, obecnie pracuje nad „Indianą Jonesem 4”). Obrazy, w których „maczał on palce” zawsze charakteryzowały się znakomitym wyczuciem stylu. Nigdy nie pozwalał on, aby efekciarstwo wzięło górę nad ogólnym przesłaniem filmu. W tej historii jest podobnie. Choć z pewnością efekty specjalne odgrywają w nim dużą rolę, to jednak w ogólnym rozliczeniu stają się jedynie świetną oprawą dla interesującej fabuły. Wszystko ogląda się w bardzo przyjemnej atmosferze. Nie doskwiera nam nuda, ani brak akcji. Na ekranie nieustannie coś się dzieje i co najważniejsze wszystko ciekawi widza. Podobnie jak w komiksie, nie zabrakło również wielu akcentów humorystycznych, które dodatkowo urozmaicają nam seans. Dużym plusem scenariusza jest także to, że losy Petera Parkera zaprezentowane są w ten sposób, że nawet osoby, które nigdy nie zetknęły się z kolorowymi zeszytami opowiadającymi o jego przygodach, bez problemu połapią się, o co w filmie chodzi i jak to się stało, że zwykły chłopak z przedmieścia nagle został superbohaterem. Po kolei poznajemy jego młodość, przykre doświadczenia ze szkoły, nieszczęśliwą miłość, a dopiero później dowiadujemy się jak stał się on zamaskowanym herosem walczącym ze złem. Inaczej rzecz ujmując, nie doskwiera nam chaotyczność ani tematyczne zagubienie.
Bardzo dobrze też „Spider-Man” wygląda od strony aktorskiej. Powiem szczerze, że nie widziałem Maguire’a w roli Człowieka Pająka. A tu proszę, nagle okazało się, iż aktor ten urodził się właśnie dla niej! Niczym komiksowy Peter Parker, Tobey znakomicie oddaje emocje towarzyszące burzliwemu życiu superbohatera. W świetny sposób udało mu się zaakcentować przemianę (zarówno zewnętrzną jak i wewnętrzną) ze zwykłego człowieka, w kogoś obdarzonego niezwykłymi zdolnościami. W bardzo realny sposób pokazał to, co tak bardzo podobało mi się w komiksie, czyli pierwszą reakcję na otrzymany dar. Nie został on z miejsca nieustraszonym pogromcą zła. Najpierw miał na uwadze własne dobro i spełnienie swoich najdzikszych pragnień. Nie myślał o tym, co może dać ludziom, tylko o tym jak zdobyć serce ukochanej kobiety. Niewiele też zarzucić można pozostałym aktorom. Choć grali pod mniejszą presją niż Tobey Maguire, nie znaczy, że mogli zlekceważyć swoje postacie. Willem Dafoe w roli Zielonego Goblina prezentuje się wyśmienicie. Zresztą mi zawsze jego występy bardziej przypadały do gustu, kiedy wcielał się w czarne charaktery. Bardzo ciekawą kreację stworzył też James Franco. Troszeczkę słabiej na tle pozostałych aktorów ma się występ Kirsten Dunst. Choć bardzo lubię tę aktorkę, to jednak do roli Mary Jane jakoś zupełnie mi ona nie pasuje. Ale to tylko moje zdanie. Kojarzę ją z bardzo wielu innych produkcji i zawsze miałem o niej zupełnie odmienne wyobrażenia. Bohaterki, w które się wciela zazwyczaj cechowały się niezwykłą pewnością siebie i humorem. W tym obrazie zmuszona była jednak zagrać niemalże dziewczynkę zagubioną w paskudnym świecie, która marzy o wielkiej miłości i karierze. Nie twierdze, że w roli Mary Jane wypadła źle, po prostu mi do niej całkowicie nie pasuje.
Jednak to niewielkie potknięcie w castingu jest niczym w porównaniu do odstępstw, jakie wkradły się na linii komiks – film… Tego niestety się spodziewałem, nie wiedziałem tylko, że będzie tego, aż tyle. Wszystkie zarzuty, jakie spadły pod adresem reżysera, sam artysta skwitował tradycyjnie słowami: „Zbyt mało czasu, aby w filmie zamieścić wszystkie smaczki występujące w komiksie”. Pewnie poniekąd ma rację, bo przy znacznym wydłużeniu czasu trwania produkcji wiele osób mogłoby poczuć znużenie. Oczywiście, nie stałoby się tak gdyby dołożono z 30 minut pojedynków pomiędzy Goblinem i Spider-Manem, ale że tu w grę wchodziły akurat „sceny gadane”, nikt nie chciał podjąć ryzyka i idąc na łatwizną okroił to i owo z komiksowego pierwowzoru. I tak np. zamiast przygotowywania misternych receptur na pajęczynę, która następnie przechowywana była w hermetycznie zamkniętych pojemnikach, stała się ona tworem organicznym, który zaczął wytwarzać organizm Petera po ukąszeniu pająka. Kolejna sprawą jest sama śmierć wuja Parkera i późniejszy motyw zemsty. Co ciekawe to akurat zdziwiło mnie najbardziej, gdyż morderca Bena pojawia się jeszcze w wielu kolejnych częściach cyklu w zupełnie innym charakterze. W komiksowym pierwowzorze, wuj Ben zginął w nocy we własnym domu. Prawdą jest, że kilka dni wcześniej Peter mógł go złapać i wydać w ręce policji, ale wówczas doszedł do wniosku, że to nie jest jego sprawa. Dopiero po śmierci opiekuna poprzysiągł zemstę na bandycie, wyrzuty sumienia jednak pozostały na zawsze… Kolejna duża rozbieżność tyczy się postaci Zielonego Goblina, a dokładnie jego kostiumu, który w filmie został przedstawiony jako „coś” wykonanego z tworzywa stałego. Po pierwsze zabieg ten całkowicie pozbawił możliwości ukazania całego swojego aktorskiego talentu znakomitemu Willemowi Dafoe, a dodatkowo sprawił, że Goblin wygląda w wielu ujęciach jak ładnie pomalowany manekin. W komiksie oczywiście jest inaczej i maska, która zakrywa twarz Normana Osborna jest elastyczna. Podobnych różnic można dostrzec znacznie więcej (wspominana wcześniej scena z ukąszeniem pająka), ale te akurat najbardziej rzuciły mi się w oczy podczas pierwszego seansu. Jako miłośnikowi wersji papierowej elementy te poniekąd zepsuły mi seans. Jednak każdy, kto nie miał styczności z pracami Stana Lee i Steva Ditko lub, komu zwyczajnie nie przypadły one do gustu, nie powinno to przeszkadzać.
Pomimo kilku wad, „Spider-Man” jest jednak produkcją nad wyraz udaną. Śmiało można powiedzieć, że od czasu „Batmana” nie było tak dobrej ekranizacji komiksu. Obraz Sama Raimi to przede wszystkim znakomita rozrywka dla każdego. To film, który w pełni pozwala się zrelaksować po ciężkim dniu w pracy, czy szkole. Znakomite efekty specjalne, przemyślany scenariusz, bardzo dobra gra aktorska, niezła muzyka i nieustanna akcja to bez wątpienia największe zalety tego obrazu. Zawieść mogą się na nim jedynie najwierniejsi fani tego bohatera, ponieważ występuje w nim wiele różnic pomiędzy komiksem, a ekranem. Mimo wszystko nie zmienia to fakt, że „Spider-Man” to film niezwykle ciekawy i powinien zobaczyć go każdy.