"Casanova po przejściach" to skromna, lekka i przyjemna opowiastka w reżyserii i według scenariusza oraz z udziałem Johna Turturro. To on, a nie Allen, jest w tym filmie najważniejszy. On jest tytułowym podstarzałym żigolakiem-romantykiem (w oryginale: "Fading Gigolo"), a nie żadnym Casanovą. Allen gra jego przyjaciela-alfonsa-amatora. Razem tworzą całkiem sympatyczny i zgrany kumplowski duet. Starają się jakoś sobie dorobić - jeden właśnie zamknął swoją księgarenkę, drugi pracuje w kwiaciarni i nigdy nie starcza mu na rachunki. A że panie po przejściach, opuszczone przez zapracowanych mężów lub owdowiałe, spragnione są męskiego towarzystwa, chwili uwagi i troski, biznes się kręci.
Ma ta historia swoje smaczki. Jest tu urokliwy Nowy Jork, Brooklyn właściwie, ortodoksyjna żydowska społeczność, która czuwa nad swoimi członkami, kilka żartów na temat sztuki flirtu. Humor to niezmiernie delikatny, fabułka nieco naiwna, żeby nie powiedzieć głupiutka, ale zarazem ciepła i na swój sposób romantyczna i magiczna. Rozmarzony klimat buduje muzyka, głównie utwory jazzowego saksofonisty Gene'a Ammonsa, ale i tango, i Vanessa Paradis, która pięknie śpiewa "Tu Si Na Cosa Grande". Sharon Stone i Sofía Vergara zdają się świetnie bawić i subtelnie kpić ze swojego ekranowego wizerunku seksbomb. Swój komediowy talent ukazuje Liev Schreiber - jako policjant z żydowskiej straży sąsiedzkiej.
Historia stworzona przez Turturro to czarujący, filmowy żart, w który autor razem ze swoimi aktorami, włożył dużo serca i pasji, co daje się odczuć. To niezobowiązująca alternatywa na deszczowe popołudnie, o ile nie spodziewacie się dzikich wybuchów śmiechu i seksu w każdej scenie.