Dzieło debiutanta Matteo Oleotto opowiada historię czterdziestoletniego Paolo, życiowego nieudacznika, który swoje frustracje przelewa na innych. Wszystkich uważa za skończonych idiotów i frajerów, choć to określenia, które najbardziej jemu należałoby przypisać. To arogant i samolub, który nie uznaje żadnych świętości, nawet przyjaźni czy miłości. Nieustannie naprzykrza się swojej byłej żonie, która szczęśliwie ułożyła sobie życie u boku innego mężczyzny. Gdy coś nie przynosi mu korzyści, od razu to przekreśla. Taki też ma stosunek do swojego kuzyna Zorana, którym zaczyna się zajmować wbrew swej woli. Marzy o tym, by jak najszybciej pozbyć się ciężaru, gdy dowiaduje się, że chłopak ma najlepszego cela w całej okolicy i nikt nie równa się mu w grze w lotki - w środek tarczy trafił już 18712 razy! Paolo wietrzy niezły interes, szczególnie że już niedługo odbędą się światowe mistrzostwa tego barowego sportu - zwycięzca ma zgarnąć kilkadziesiąt tysięcy funtów. Niespodziewana udawana troska o krewnego stopniowo i opornie przeradza się w głębszą relację. O uczuciowej rewolucji rodem z hollywoodzkich bajek nie ma tu mowy, ale pojawia się pewien promyk nadziei.
Temat i bohaterowie "Mojego kuzyna Zorana" rodzą duży potencjał humorystyczny. Filmowi jednak bliżej do spokojnej, klimatycznej ballady, w której leje się dużo wina, wieczory są długie, czas płynie nieśpiesznie, nie ma wielkich wyczynów, a żart pojawia się sporadycznie, niemal niezauważenie. Salw śmiechu raczej nie można się spodziewać ani tym bardziej nerwowego zaciskania pięści, prędzej leniwego, trochę sennego odprężenia. Niemniej, sympatia reżysera wobec postaci jest tak duża, że udziela się widzom. Paolo jest daleki od ideału, ale Oleotto daje mu szansę - bo każdy, nawet tak oporny typ, na takową zasługuje.