Zapowiada się doskonale - film otwiera scena z Meryl śpiewającą "American Girl" Toma Petty'ego. Ricki ma sześćdziesiątkę na karku, ale wciąż żyje marzeniami. Stylem przypomina skrzyżowanie Stevie Nicks z Siouxie Sioux - nosi tapir, ćwieki i lakmusowy cień do powiek. Jej kapela Ricki and The Flash zazwyczaj gra do kotleta, więc Ricki musi utrzymywać się z pracy w zieleniaku dla hipsterów.
Tymczasem dzwoni do niej eksmąż, Pete (Kevin Kline) z prośbą, by pomogła mu wyciągnąć z depresji ich córkę, świeżo upieczoną rozwódkę (Mammie Gummer). Ricki, choć pełna obaw, wsiada do samolotu. Taranuje idealne życie Brummelów, które wygląda jak obrazek z katalogu Marthy Stewart. Julie cudownie budzi się z marazmu, jednak Ricki zdaje sobie sprawę, że dzieci o niej zapomniały. Szczególnie boli zachowanie synów, bo jeden ukrył przed matką coming out, a drugi ślub z zagorzałą weganką. Ricki - zatwardziała republikanka - odbiera to jako śmiertelną zniewagę.
"Nigdy nie jest za późno" ma liczne przesłanki, by stać się hitem. Tak, Meryl jest świetna, specjalnie nauczyła się paru riffów na potrzeby filmu. Pozytywnie zaskakuje Mammie Gummer, prywatnie córka Streep. Zgryźliwa Julie, w wymiętych dresach i tłustych kołtunach dopełnia barwny portret Ricki. Świetna jest także muzyka, szczególnie klasyki rocka z Południa. W końcu w The Flash grają prawdziwi muzycy, m.in. Rick Springfield.
Zawodzi za to fabuła. Gdy milkną gitary, z ekranu wieje nudą. Choć autorką scenariusza jest Diablo Cody ("Juno"), dwa akty filmu się nie kleją, wiele wątków pozostaje rozgrzebanych, a szkoda, bo wprowadzałyby ciekawy kontekst. W motywie republikanki, która mierzy się z nową, tolerancyjną rzeczywistością tkwił spory potencjał, także satyryczny. W anegdocie o Micku Jaggerze ukradkiem przewija się poważna dyskusja o równouprawnieniu. Dlatego tym bardziej rażą fabularne klisze i sceny taneczne rodem z Bollywood.
"Nigdy nie jest za późno" jest jednym z najsłabszych filmów Meryl Streep. Sentymentalny niczym "Mamma Mia", mało zabawny jak na komedię, ale też zbyt niepoważny na dramat. Mimo to jest to niezły obraz, świetnie zagrany, nie tylko pod względem aktorskim, ale i muzycznym. Wielka Meryl nie na darmo nauczyła się grać na elektrycznej gitarze.