Bohaterami filmu opartego na powieści Toma Perrotty są rodzice spotykający się na placu zabaw, gdzie przyprowadzają swoje pociechy. Wśród nich jest Sarah Pierce - znudzona matka trzyletniej Lucy, z którą nie czuje zbyt mocnych więzi. Opiekowanie się rozkapryszoną dziewczynką nie sprawia jej przyjemności, podobnie jak życie u boku zapracowanego starszego od niej męża. Nieszczęśliwa i sfrustrowana odnajduje energię w romansie z przystojnym Bradem Adamsonem, mężem oziębłej pracoholiczki.
Za kamerą adaptacji książki Perrotty stanął aktor i scenarzysta Todd Field, którego debiut reżyserski "Za drzwiami sypialni" zrobił wrażenie nie tylko na krytykach, ale także na widzach. Tak, jak we wcześniejszym dramacie, tak i w "Małych dzieciach" artysta koncentruje się przede wszystkim na ukazaniu głębokich, a przez to niezwykle ciekawych postaci przeciętnych ludzi. W sportretowanych przez Kate Winslet, Patricka Wilsona, Jennifer Connelly i Gregga Edelmana bohaterach niejeden z widzów odnajdzie wiele wspólnych cech. I to pierwszy wielki atut filmu Fielda. Drugim jest fenomenalna kreacja brytyjskiej gwiazdy "Titanika", która za rolę Sarah Pierce zdobyła piątą nominację do Oscara w swej karierze. Winslet gra wbrew sobie. Wcielając się w rolę egoistycznej i nieczułej matki przekreśla publiczny wizerunek jaki wykreowała dając wiele wywiadów, w którym podkreślała, iż opieka nad dwójką dzieci jest treścią jej życia. Chroni je przed zgubnym wpływem Hollywood i kamerami telewizyjnymi. Te powszechnie znane fakty z życia aktorki odchodzą w zapomnienie w trakcie seansu filmu Fielda. Winslet daje pokaz naprawdę wielkiej kreacji aktorskiej.
"Małe dzieci" to skromny film, ale przeładowany emocjami i pozostający w pamięci. Oby więcej takich!